7 dni
Moi koledzy z Krakowa manifestacyjną głodówką otworzyli dyskusję o historii w szkole. I słusznie: dumny jestem z postawy Grześka i Adama. Chwaląc się kolegami, nie podzielam jednak w pełni ich przekonań.
Zablokowanie zmian programowych, pozostawienie nauczania historii tak, jak jest, nic dobrego nie przynosi. Przeprowadzone sondaże pokazują, że 20 proc. absolwentów z maturą w kieszeni nie orientuje się, kto do kogo strzelał w Katyniu. Dla pocieszenia odnotujmy, że podobna ilość maturzystów nie odróżnia sosny od świerku, nie potrafi rozliczyć PIT, nie była w stanie przeczytać „Pana Tadeusza”, nie rozróżnia muzyki Chopina od Mozarta ani obrazów Matejki od Moneta. Innymi słowy, znaczna część osób legitymujących się maturą nie dysponuje czymś określanym jako wykształcenie. Co gorsze, nie potrafi dokonać najprostszego procesu logicznego rozumowania.
To ubóstwo umysłowe nie wynika z niedosytu programów nauczania. Przeciwnie: im więcej faktów z zakresu historii, biologii, gramatyki czy teorii WF próbuje się uczniom wbić do głowy, im bardziej sprawdza się faktograficzną zawartość mózgów za pomocą testów, tym rzeczywisty poziom wykształcenia staje się niższy. Organizm ma zakodowany system obronny: mózg reaguje prosto: zakuj, zdaj, zapomnij. Łatwiej jest wymusić na uczniach wykucie wszystkich stolic państw afrykańskich, niż przekonać do korzystania z praw wpływania na własne otoczenie przez udział w planowaniu przestrzennym swojej dzielnicy.
W naszej demokracji, demokracja kończy się tam, gdzie zaczyna się proces intelektualnego kształtowania młodego pokolenia. Z chwilą, gdy dziecka dosięga obowiązek szkolny, rodzice tracą rzeczywisty wpływ na nie. Programy nauczania wyłączone są z publicznej debaty. Przyjmuje się, że jest to wiedza specjalistyczna, zarezerwowana dla specyficznego urzędniczo-profesorskiego klanu. Dopiero głodówka krakowska sprawiła, że po raz pierwszy sprawy związane z programem nauczania stały się przedmiotem debaty w Sejmie, po raz pierwszy w mediach pokazywane są fragmenty i odpryski toczonych publicznie dyskusji. Do tej pory przed twórcami programów nauczania korzono się jak przed egipską kastą kapłańską. I to pomimo tego, że widoczne było podporządkowanie kształtu programów interesom wydawców podręczników lub potrzebom podtrzymywania kierunków kształcenia w zamierających szkołach wyższych… A nawet zaspokojeniu ambicji ideologicznych różnorodnych postmarksistowskich inżynierów społecznych…
Wróćmy jednak do historii. Zaprzyjaźniłem się z Grześkiem Surdym (inicjatorze krakowskiej głodówki) w latach 80., gdy wspólnie zajmowaliśmy się rozprowadzaniem „bibuły” tzw. II obiegu. Pamiętam, czym było dla nas „odkrywanie białych plam”, poznawanie „zakazanych” tematów, przezwyciężanie granic budowanych przez komunistyczną cenzurę. Dziś nie ma cenzury, nie ma „białych plam”, jest gładź niewiedzy i niechęć do nauki.
Wyzwaniem nie jest tylko historia; poważny problem stanowi stworzenie tego, co niegdyś określano archaicznie jako spójność kulturowa. Bo bez tej spójności nie będziemy ani Polakami, ani Europejczykami, ani cywilizacją judeochrzescijańską… Będziemy zatomizowaną społecznością Facebooka, niezdolną do bytu poza światem wirtualnym.