Jak żyć, gdy spokoju nam nie dają mobilizatorzy społecznych emocji. Wahadło w lewo, wahadło w prawo, klerykalizm zastąpiony walczącym antyklerykalizmem. Na tych falach społecznych emocji płynie hasło wyrzucenia religii ze szkół. Dla mnie, podstarzałego niekatolika, temat powinien być obojętny. Chcą to niech się uczą religii, nie chcą, to nie muszą, na siłę i przymusowo to, w mózgi dzieci, biologię wraz z historią wciskają, religia nie stanowi części programu szkolnego. W dodatku rugowanie religii ze szkół średnich nie wymaga dziś inwencji prawodawców, coraz więcej uczniów z niej rezygnuje. Temat jednak przestaje mi być obojętny, gdy próbuję wyobrazić sobie skutki wyeliminowania katechezy. Co bowiem damy w zamian?
Katecheza to problem i wyzwanie dla Kościoła, nie dla publicznego szkolnictwa. Katecheza służy przekazywaniu wiary i formowaniu osób wierzących. Zgodnie z Konstytucją: „wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie”. Ta zasada nie może naruszyć praw niewierzących: „nikt nie może być zmuszony do uczestniczenia lub nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. Art 53 Konstytucji reguluje także kwestie nauczania religii w szkołach.
„Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób”. Zawarty między Rzeczpospolitą a Stolicą Apostolską konkordat w art 12 mówi: „Uznając prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasadę tolerancji, Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych.”
Trzeba nadzwyczajnej gorliwości interpretacyjnej, by z powyższych zapisów domniemywać „obowiązkowość” religii w szkołach, traktowanie jej jak każdy inny przedmiot, a także uznanie katechety za nauczyciela, korzystającego z praw pracowniczych Karty Nauczyciela. Rola szkoły jest organizacyjna, zapewnia, zgodnie z wolą zainteresowanych, miejsce i czas na prowadzenie katechezy. Ponieważ nauczyciele religii, zgodnie z konkordatem, muszą uzyskać zgodę biskupa, korzystają z zatwierdzonych przez władze kościelną podręczników i podlegają w zakresie nauczanie przepisom kościelnym, to przyjąć należy, że Kościół jest ich pracodawcą i na nim spoczywa obowiązek płacenia pensji.
Sprowadzenie nauczania religii, do tego czym jest, w świetle Konstytucji i konkordatu, czyli do nieobowiązkowych, prowadzonych przez osoby zatrudniane przez Kościół, zajęć dodatkowych, zamknąć powinno dyskusję. Ale wtedy konieczne jest uzupełnienie programu szkolnego.
Potrzebne, wręcz niezbędne w naszych czasach, jest wprowadzenie obowiązku nauczania etyki w szkołach. Bo nie mniej ważne niż nauczanie rozróżnienia płaza od gada, jest odróżnianie dobra od zła. Bo chcąc nauczyć ludzi, by stali się dobrymi lekarzami, inżynierami, programistami, trzeba ich wychowywać na dobrych ludzi. Nie pozbywajmy się więc religii zbyt szybko, jeśli nie mamy czym jej zastąpić.
Jarosław Kapsa