W końcu, po wielu, wielu latach, zakończona zostanie modernizacja trasy DK-1, przebiegającej przez nasze miasto. Trwała i trwała, znacznie dłużej niż jej budowa w latach 70-tych XX w. Ale jak mówią: wszystko dobre co się dobrze kończy, uroczystość przecięcia wstęgi nastąpi przed wyborami samorządowymi.
Gdy ucichną wiwaty, toasty, gromkie mowy i emocje dekorowanych za wkład i dzieło, gdy wiatr rozwieje konfetti, a w słońcu wyparuje zapach szampana, wtedy nieśmiało możemy zadać pytanie: ale właściwie to jaki problem żeśmy rozwiązali inwestując miliony złotych w betony i asfalty…?
Miasto to same problemy wynikające z osadzenia ludzkości w jednej zbiorowej kupie.
Najtrudniejsze są problemy przestrzenne, bo domy sąsiadują z domami, a trzeba między nimi zrobić miejsce na sprawy wspólne. Do tych spraw wspólnych należy komunikacja, bo nasza ludzkość uparła się, by nie siedzieć w domu, lecz ciągle migrować: do pracy, do szkoły, do sklepów, do urzędów, do kościołów i stadionów. Między domami potrzebne są ulice, potrzebne są także miejsca dla naszych samochodów, a to wszystko razem tworzy układ komunikacyjny. „Samochodziarze” chcą, by układ odpowiadał ich wygodzie, nie posiadający samochodów dobijają się o komunikację zbiorową, chodniki dla pieszych, ścieżki dla rowerów. Każdy ma swoje racje. „Samochodziarz” uważa, że chodzenie pieszo nie ma sensu, przechodzień jest niepotrzebnym zawalidrogą. Pieszy zauważa brak logiki: w mieście nie wolno trzymać krów, bo zajmują miejsce i zanieczyszczają, ale można trzymać samochody, choć są uciążliwsze od krów… Ponieważ bardzo trudno porozumieć się w takowych problemach przestrzennych, wybieramy władzę samorządową, by ona myślała za nas.
Władza z wysoka, okiem eksperta, widzi mrowisko naszego miasta. Zbiera nasze pieniądze i wydaje na rozwiązywanie dręczących nas problemów. Widzi więc, że przejazd, z jednego końca miasta na drugi, trwa ponad godzinę, a na jednym końcu jest dom, na drugim praca (szkoła). Bierze więc władza ołówek i linijkę, kreśli to i owo… Potem buduje drogę szeroką, tak by było jechać wygodniej. Ale jak się jednemu polepszy, to drugiemu spieprzy, bo wygodna droga utrudni życie temu, co jechał w poprzek.
Takim ułatwieniem / utrudnieniem była budowa DK-1. Wykreślono ołówkiem optymalna linię przejazdu z Warszawy do Katowic, tratując wszystko po drodze. Zyskaliśmy nowoczesną autostradę, a jednocześnie część zachodnia Częstochowy odcięta została od wschodniej. To co na wschodzie przestało być miastem, od Wyczerp, przez Zawodzie, Mirów, Dąbie, hutniczy Raków, stało się „zaszosiem”. Dawniej tak odcinała rzeka, potem kolej, DK-1 stworzyła nowoczesną barierę. Gdy ją budowano, państwo było socjalistycznie scentralizowane, a z centrum widziano Warszawę i Katowice, ale nie Zawodzie lub Dąbie. Epoka współczesnego neomodernizmu wymaga odtwarzania gierkowskiego socjalizmu. Nadal z centrum widać Warszawę i Katowice, a my wydajemy swoje pieniądze, by ułatwić życie mieszkańcom tych dwóch, dużych miast.
Jaki nasz problem komunikacyjny rozwiązała modernizacja DK-1? Jako chroniczny pieszy nie dostrzegam poprawy sytuacji. Może zautowani koledzy widzą plusy? Przez ciekawość chciałbym się dowiedzieć, jakie plusy…, dodatnie czy ujemne…?
Jarosław Kapsa