USA, czyli Ameryka, to prawie jak Polska, tylko większa. Też mają góry, dostęp do morza, autostrady, kasyna, gry i hamburgery w mcdonaldach. I tak jak u nas, tamtejszy Tusk, nazywany Prezydentem USA Barackiem Obamą, uzyskał mandat rządzenia w drugiej kadencji.
Pan Obama też jest prawie jak pan Tusk, nawet podobnie się ubiera, podobnie przemawia, podobnie przytula biedne ofiary klęsk żywiołowych. Prawie jak Tusk zawahał się pan Obama, szukając odpowiedzi na pytanie „jak żyć?”; i prawie jak u nas w sukurs przyszła mu tamtejsza „Gazeta Wyborcza” i tamtejsze TVN. Z kolei pan Romney był jak pan Kaczyński, tylko nie kłamał, bo tam się to nie opłaca. Ale też miał za sobą amerykańską „Gazetę Polską” i preriowy odpowiednik telewizji Trwam.
Mięso drobiowe i wieprzowe kosztuje w tych Stanach tyle co u nas. Tu i tam dzieci tyją, objadając się chipsami i opijając coca-colą; oglądamy takie same filmy i seriale, marzenia o wielkim świecie obrazują się tam i tu w postaci kubła kawy ze Starbucksa, a życie intelektualistów ubogacają rozważania o tym, komu nie dała Patty Smiths. Jesteśmy więc prawie Amerykanami; Irak jest nasz i baza w Guantanamo.
Jest tylko taka drobna różnica. Po zakończeniu ostrej, a nawet brutalnej kampanii wyborczej zwycięzca mówi: nie ma stanów niebieskich (republikańskich) i czerwonych (demokratycznych), są Zjednoczone Stany Ameryki. A przegrany: modlę się za powodzenie Baracka Obamy w przywództwie USA, nasi liderzy powinni usiąść z ich liderami i wspólnie szukać najlepszych rozwiązań. U nas tego nie ma. Polska, jak pani Matka, jest tylko jedna: nasza (i każdy to rozumie po swojemu). Liderzy też są tylko jedni, po co mają rozmawiać z innymi liderami? Acha, i jeszcze nie mamy takich problemów, żeby trzeba było szukać rozwiązań. My mamy same rozwiązania, zero problemów.
Ameryka jest po prostu większa od Polski i dlatego tam ludzie muszą się dzielić mądrością i doświadczeniem. A poza tym oni, czyli Amerykanie, jeszcze nie dorośli. My mamy tysiącletnią kulturę. Gdy u nas Chrobry się koronował, u nich kamieniami rzucano w bizony. Nasza Akademia Jagiellońska kształciła Koperników, gdy po Harwardzie i Yale biegały w negliżu dzikusy. Oni jeszcze nie dojrzeli. Nie odkryli prawdy tkwiącej w kargulowych słowach: sąd sądem (wybory wyborami), ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Historia musi im, tam w tej Americe, wygarbować skórę. Wtedy staną się odważni i bezkompromisowi jak husarze pod Wiedniem, jak nasza PRL-owska Matka Polska ze sklepu mięsnego, potrafiąca każdemu powiedzieć: nie, nie ma, nie będzie…
Ameryka jest prawie jak Polska. Nawet haloween się tam obchodzi. Tylko to „prawie” musimy zmniejszyć. Albo my, albo oni. By było prawie i sprawiedliwie.