Gdy słoń nadepnie nogę dżentelmena, ten powinien zachować stoicki spokój, mówiąc „nic nie szkodzi”. Ze słoniem lepiej nie dyskutować, bo jest duży, lepiej pogodzić się z faktem i pokuśtykać w dolinę Nidy, by tam uszkodzoną nogę zapakowali w gips. Dżentelmeneria to kultura połączona ze zdrowym rozsądkiem. Rozsądek podpowiada: chcesz zachować kulturalny wygląd, nie kłóć się z silniejszym.
W weekendy podziwiam dżentelmenerię strażników częstochowskiego ładu i porządku. Przy ulicy nazwanej imieniem pisarki Zofii Kossak-Szczuckiej-Szatkowskiej, był trawniczek przy murze Kurii Arcybiskupiej. Był, bo dziś to łysina. Łysina powstała ze zwyczajowego parkowania tam samochodów „bogatszych” marek. Niby nie wolno, niby szanować trzeba zieleń, imię Patronki Ulicy i sąsiedztwo Arcypasterza. Ale komu nie wolno, temu nie wolno… Strażnik musi uważać, bo właścicielem opasłej limuzyny może być Pan Słoń. A ze słoniem, to jak wspomniałem…
Kursując pieszo po ulicach, chcąc nie chcąc, zderzamy się akustycznie z ryjodzierstwem. Idzie słoń, przy uchu komórka i drze się na całą mordę, zmieniając ją w ryj, wypluwając jak automat słowa gorszące policjantów i autorów kodeksów wykroczeń. Widok i słuchot tak częsty, że nie zwracany uwagi. Równie spokojnie znosimy zagłuszanie własnych myśli, o ile je posiadamy, emisją na cały regulator umpa, umpa, hip-hopu, disco-polo, dysko-hipa, polo-hopu i ram, tam, tam. Cóż, słonie ryczą, bo po to im natura trąbę dała. Reagujemy, gdy ta oswojona akustyka przygłuszona jest przez nie-słonie. Wolnomyśliciel się wkurza, gdy śpiewają pielgrzymki, katolika oburza melodia Parady Równości. Odwiedzający miasto Marsjanin dziwi się obyczajności naszej. Upowszechnianie wśród przedszkolaków słów „k…a”, „wy…j” nikogo nie gorszy, za to chronimy dzieci przed widokiem tęczy.
Słoń jest słoniem i nikomu nie ustąpi. Krokiem, gestem, słowem musi określać, kto tu rządzi na mieście. Rzeczywisty mandat władzy nie wynika z prawa, ani z lewa, z wyboru, ani naboru, rządzi chamstwo, bo taki jest siłą poparty jego przywilej. Dżentelmenów ratują okulary, bo cham ma na tyle przyzwoitości, że okularników nie bije po twarzy, najwyżej od niechcenia, kopnie.
Remedium odnaleźć nie łatwo. Można marzyć o rewolucji. Dżentelmeni i okularnicy zapiszą się na kursy karate, wyszkolą się i wykopią słonie do ZOO, a chamstwo do lasu. Tylko po co? W ZOO i tak jest już ciasno, a las zbrzydnie, gdy w nim zakwitnie chamstwo. W dodatku dżentelmeni jak poczują siłę, sami schamieją, problem społeczny się spotęguje. Może więc siłą perswazji. Wyobrażam sobie odważnego udzielającego Panu Słoniowi wskazówek:
„Proszę Pana Słonia, jak już pan musisz do mnie mówić, to jest szereg innych dźwięków, jakie można stosować w miejsce przecinka, zamiast „k..a”, wystarczy ku-ku, albo hrum-hrum lub gę-gę. A przy okazji, zamiast brudzić koła nowej limuzyny o błoto na trawniku, lepiej przejść się tych 50 metrów więcej, brzuszek spadnie, trąba się podniesie, ogólnie będzie lepiej. Rozumiem też pana wolę ukulturalniania świata, ale może lepiej miłość do Martyniuka zachować dla siebie i nie dzielić jej z obcymi. A, przy okazji, jest jeszcze Mozart, też na M.,i też daje się słuchać..”
I co po tych słowach, panowie dżentelmeneria? Ano nic, bęcki murowane.