W tym roku TVP nie będzie transmitować Konkursu Piosenki Eurowizji 2012. Dla wiernych fanów wydarzenia mamy alternatywę! Nasz człowiek, korespondent częstochowskiego pochodzenia, relacjonuje „eurowizyjne” nastroje znad Tamizy. Finał konkursu już 26 maja w Baku.
Europa odetchnęła z ulgą. Tegoroczny Konkurs Piosenki Eurowizji nie przyniósł ofiar śmiertelnych, choć zagrożenie czaiło się podczas wykonywania niemal każdej konkursowej piosenki. Skali tego dramatycznego zagrożenia nie można bagatelizować, w końcu Konkurs trwał trzy dni (wtorek i czwartek półfinały, w sobotę – finał), średnio po 2 godziny każdego dnia, co daje 6 godzin intensywnych, ciężkich, fizycznych zmagań. A w takich okolicznościach o wypadek nietrudno.
Czasy, kiedy piosenek się tylko słuchało, odchodzą powoli w zapomnienie. Dla młodszych generacji jest oczywiste, że piosenki się ogląda – na fantastycznej arenie w Baku skakania, tarzania się po scenie, salt, przewrotów w każdą stronę i biegania było od groma. Brylowali zwłaszcza identyczni bracia Jedward, reprezentanci Irlandii, którzy talentu co prawda ani do śpiewu, ani do tańca nie mają za grosz, ale którym zapału nie brakuje. Ekwilibrystyka choreograficzna zresztą triumfowała na całego, bo zwyciężczyni konkursu, jakaś Szwedka, mniejsza o nazwisko – za dwa tygodnie i tak nikt jej nie będzie pamiętał – wykonywała różne figury, dość dziwne na ogół, ale ważne, jak później wyjaśniała, bo ilustrujące jakąś tam ideę, wolność czy coś takiego. Nikt biedaczce nie podpowiedział zawczasu, że coś podobnego, tyle że milion razy lepszego, już było. Jakieś 35 lat temu niejaka Kate Bush zaśpiewała „Wuthering Heights”, czyli „Wichrowe wzgórza”, a ilustrujący piosenkę teledysk przeszedł do historii i nabrał szlachetnej patyny. I piosenkę, i Kate Bush każdy przeciętnie inteligentny człowiek raczej pamięta. Laureatce tegorocznego konkursu raczej to nie grozi.
Takich odniesień było zresztą więcej. Albania wystawiła zjawisko wydzierające się jak Bjork, Włosi zaprezentowali swoją Ami Winehouse, a Turcy musieli niedawno obejrzeć „Skrzypka na dachu”, bo wokalista wyglądał i śpiewał jak Tewje Mleczarz. Na pytanie skąd Turkom wzięły się ewidentnie żydowskie rytmy – nie potrafię odpowiedzieć. Podobnie jak nie mam pojęcia dlaczego Serbia zaprezentowała pieśń z melodią celtycką zamiast bałkańskiej.
Przedstawiciel BBC, Engelbert Humperdinck, choć zaśpiewał pięknie, zajął przedostatnie miejsce. Kompromitacji nie było – twierdzą dziennikarze – ale to żadna pociecha. Brytyjczycy są mocno rozczarowani. Media zgodnie uznają, że problem jest poważny. W najostrzejszym tonie o Konkursie wypowiada się poniedziałkowy „Telegraph”. Niby nic wielkiego się nie stało – pisze publicysta gazety – w gruncie rzeczy nikt nie liczył na zwycięstwo w tym zabawnym show, ale trudno przejść obojętnie wobec oczywistych faktów. Nie tak dawno temu Anglia była światowym mocarstwem. Czyżby stało się w drodze jakiegoś plebiscytu, czy po prostu zdolni byliśmy podbić świat? Tak jak teraz robi to Coldplay, Adele czy Take That, a w minionych latach setki równie znanych artystów.
Łagodniejsza wersja przypomina, że w 56-letniej historii Konkursu Eurowizji jeszcze nikomu z pierwszym numerem startowym (Humperdinck śpiewał jako pierwszy) nie udało się wygrać. Na wszelki jednak wypadek dziennikarze przypominają, że tylko Estonia, Łotwa, Belgia i Irlandia przyznały punkty reprezentantowi BBC – w sumie 12. Dobrze, że jest Norwegia – twierdzą media na Wyspach. Oni zawsze są na ostatnim miejscu. A swoją drogą – konkludują zgodnie dziennikarze – może warto byłoby przeprowadzić referendum na temat uczestnictwa Wielkiej Brytanii w przyszłorocznym konkursie – skoro Europa ich nie chce, to może powinni dać sobie spokój?