I znowu powraca temat zakazu handlu w niedziele. Zarówno po stronie klientów, jak i pracowników (zwłaszcza marketów) są przeciwnicy oraz zwolennicy pomysłu rządu PiS, który zamierza niebawem wprowadzić szlaban na świąteczne sprawunki. Do gry włączyły się związki zawodowe. NSZZ Solidarność (Sekcja Krajowa Handlu) zaproponował wyjątkowo drastyczne kary – od grzywny pieniężnej do pozbawienia wolności na 2 lata. Za robienie zakupów w niedziele konsekwencje poniósłby sprzedawca, ale nie tylko… także kupujący.
Addio niedzielne wypady do marketu w Poczesnej czy chociażby do rodzimego sklepiku w dzielnicy, bo ryzyko zbyt duże. Interpretację nowego projektu przedstawiła właśnie prokuratura krajowa pod przewodnictwem Zbigniewa Ziobry. Wynika z niej, że w przypadku połączenia dwóch artykułów ustawy: art. 6 i art. 2 ust. 1 pkt. 6, mamy do czynienia z przestępstwem „dopuszczenia się handlu” „stron umowy sprzedaży”. Innymi słowy, jeśli kupujemy – jesteśmy jedną ze stron transakcji. Tak więc przed sądem stanie sprzedający, bo dopuścił się sprzedaży towaru oraz klient sklepu, bo dopuścił się jego nabycia.
Przeciwnicy pomysłu ostrych kar, zaproponowanego przez związki zawodowe, od razu wysunęli twarde argumenty. Po pierwsze, już samo wprowadzenie zakazu handlu w niedziele jest – ich zdaniem – poważnym błędem. Wyliczono, że pracę może stracić około 36 tysięcy osób. Poza tym obostrzenia mają dotkliwie odczuć drobni przedsiębiorcy, posiadający punkty usługowe i handlowe m.in. w centrach handlowych. Branża, która ponieść ma najpoważniejsze konsekwencje to sektor handlu odzieżą.
Po drugie, zakaz handlu w niedziele – zdaniem oponentów – będzie mieć bezpośredni wpływ na spadek obrotów – minimum 9,6 miliarda zł. Natomiast skarb państwa ma stracić na tej operacji około 1,8 miliarda zł. Dla wielu właścicieli sklepików w pasażach galerii i obiektach handlowych mniejsze obroty oznaczają plajtę i finalnie likwidacje punktów. To z kolei stawia pod znakiem zapytania funkcjonowanie samych centrów handlowych.
Trzecim argumentem przeciwko wprowadzeniu zakazu handlu w niedziele są zachodnie wzorce. W ostatnich latach 8 państw członkowskich Unii Europejskiej zniosło lub znacząco ograniczyło surowe zakazy, na rzecz liberalizacji przepisów. Sztandarowym już przykładem są Węgry, w których wprawdzie zakaz wprowadzono, ale po roku rząd Viktora Orbana szybko się z tego wycofał i ograniczenia w handlu zniesiono. Restrykcyjne przepisy na krótko obowiązywały też na Cyprze. Tam zakwestionował je Sąd Najwyższy.
Zwolennicy handlu w niedziele w odpowiedzi na projekt ustawy zorganizowali akcję zbierania podpisów pod apelem „TAK dla otwartych niedziel”, która trwała zaledwie 20 godzin. Petycja została złożona w Kancelarii Premiera Rady Ministrów 30 listopada. Podpisało ją 75.000 Polaków.
1 Komentarz
Katolicy mają lepiej nawet winko kupią w niedzielę przy większych sanktuariach, a ile “pamiątek” – bez liku. Rynek dewocjonaliów w Polsce to 200-300 mln zł rocznie (ostrożne szacunki, bo nikt badań ponoć nie robi). Ale ostatnio mają znowu gorzej, bo po kremacji nie mogą rozdawać prochów “po rodzinie”. Wszędzie zakazy, zakaz goni zakaz… naród coraz bardziej spłoszony i bojaźliwy. Tylko w Rosji – i kto by pomyślał – nie żadnego zakazu handlu w niedzielę. A jeszcze nie tak dawno zakazane było nawet puszczanie bąków na Placu Czerwonym. Zapreszczeno! Teraz wolno – u nas PiS idzie w przeciwną stronę.
Katolicy mają lepiej nawet winko kupią w niedzielę przy większych sanktuariach, a ile “pamiątek” – bez liku. Rynek dewocjonaliów w Polsce to 200-300 mln zł rocznie (ostrożne szacunki, bo nikt badań ponoć nie robi). Ale ostatnio mają znowu gorzej, bo po kremacji nie mogą rozdawać prochów “po rodzinie”. Wszędzie zakazy, zakaz goni zakaz… naród coraz bardziej spłoszony i bojaźliwy. Tylko w Rosji – i kto by pomyślał – nie żadnego zakazu handlu w niedzielę. A jeszcze nie tak dawno zakazane było nawet puszczanie bąków na Placu Czerwonym. Zapreszczeno! Teraz wolno – u nas PiS idzie w przeciwną stronę.