Po 14 godzinach spędzonych w przystani promowej w Stokkvagen pakujemy się na prom i za 45 minut jesteśmy u celu!
Wyspa Indre Kvaroy przywitała nas miłą żeńską obsługą, piękną pogodą i komfortowymi domkami. Po rozlokowaniu się w domkach natychmiast wyruszyliśmy do przystani i postanowiliśmy wypłynąć po raz pierwszy na ryby. Na marinie zastaliśmy świetne aluminiowe łodzie z 50-cio konnymi silnikami, GPS’em i echosondą. Nie było, na co się oglądać! Cumy odwiązane i w morze!
Położenie wyspy jest na tyle dobre, że niespecjalnie trzeba się przejmować wiatrem. Zawsze znajdzie się miejsce, z którejś strony wyspy by popływać. Sama wyspa składa się z dwóch części i jej brzegi są urozmaicone małymi zatokami i mikro fiordami. Pierwsze wypłynięcie i od razu mamy ryby. Mimo zmęczenia podróżą, adrenalina pozwala nam zapomnieć o zmęczeniu i łowimy, łowimy, łowimy. Naszą zdobyczą są przede wszystkim dorsze, ale na naszej łódce trafił w pierwszy dzień halibut no i czarniaki. Po kilku godzinach mamy dość i to zmęczenie nakazało nam powrót do bazy, a nie pora dnia.
W tym czasie nad naszą wyspą słonce nie zachodziło. Cały czas trwał dzień i trudno było przestawić organizmy na taką dodatkową atrakcję. Po łowieniu trzeba jeszcze przygotować ryby do zamrożenia – ale nie ma z tym problemów. Mamy do dyspozycji dwie obieralnie znajdujące się w przystosowanych do tego celu kontenerach oraz potężną zamrażarkę – po jednej na domek. Potem spać, bo za kilka godzin znów wyruszamy na łowy (nie piszę,,rano”, bo tak naprawdę nie wiadomo, kiedy jest rano, kiedy wieczorem).
Ciąg dalszy za tydzień…