20 proc. czasowej obniżki pensji, ale nie dla wszystkich – tak rząd zamierza radzić sobie z kryzysem. Wszystko po to, by ratować miejsca pracy w firmach najmocniej dotkniętych przestojem z powodu koronawirusa. Pensje części Polaków będą wyglądać według nowego modelu wypłat 40-40-20 lub zmniejszane nawet o 30%.
Prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki przedstawili zarys rozwiązań, które mają ratować polską gospodarkę przed skutkami koronawirusa.
– Gospodarka zostanie uderzona co najmniej tak mocno, jak kilkanaście lat temu – dodawał premier Mateusz Morawiecki. Stąd tzw. tarcza antykryzysowa, przygotowana przez rząd. Wszystkie rozwiązania w niej zawarte mają kosztować 212 mld zł. To połowa tegorocznego budżetu.
Nowy system wypłaty wynagrodzeń ma zakładać model 40-40-20. – Pracownik, pracodawca i państwo muszą solidarnie brać udział w obronie miejsc pracy – wytłumaczył Morawiecki. Model nie obejmie jednak wszystkich polskich pracowników.
Co oznacza wspomniany model?
Mniej więcej tyle, że pracodawca wypłaci swojemu pracownikowi przynajmniej 40 proc. przysługującego wynagrodzenia. Drugie 40 proc. dołoży państwo (ale tylko do wysokości średniego wynagrodzenia) za pośrednictwem Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.
Gdzie brakujące 20 proc.? Ta część spadnie na barki pracowników. Czyli – mówiąc wprost – o tyle mniej wyniesie pensja niektórych Polaków. Chodzi przede wszystkim o tych, którzy nie mogą pracować ze względu na przestój w firmie. Ich wymiar czasu pracy zostanie też zmniejszony do 0,8 etatu.
Prawdopodobnie (premier nie podał szczegółów) nie będzie to później wyrównane, więc część pracowników będzie musiała pogodzić się z czasowo niższą pensją.
Takie rozwiązanie ma jednak nie obowiązywać „z automatu”. Będą mogły z niego korzystać tylko firmy, które – jak powiedział premier – spełnią kryteria. Jakie? Tego również nie wyjaśnił.
Jak jednak wynika z informacji money.pl, doprecyzowana ma zostać definicja firmy, która mierzy się z „przestojem ekonomicznym”.
Według obowiązującej już od kilku lat tzw. ustawy antykryzysowej, za taką firmę można uznać przedsiębiorstwo, które przez pół roku zanotowało spadek obrotów o 15 proc. W nowych przepisach okres ten ma – według naszych nieoficjalnych informacji – zostać zmniejszony do 2 miesięcy.
Mówiąc prościej – jeśli firma straci w dwa miesiące ponad 15 proc. obrotów, będzie mogła skorzystać z modelu 40-40-20. Dokładnie tak samo, jak firma, która straci 25 proc. w miesiąc – to kolejna nowość.
Co ma dać takie rozwiązanie? Przede wszystkim zachowanie miejsc pracy i klasyczny wybór „mniejszego zła”. Rząd wychodzi z prostego założenia – albo czasowo zmniejszymy pensję w najbardziej dotkniętych firmach, albo firma upadnie i miejsca pracy po prostu znikną.
Związkowcy niezadowoleni
Takie rozwiązanie bardzo nie podoba się związkowcom.
– To poroniony pomysł. Dzisiejsze przepisy pozwalają na obniżenie pensji załodze. Nawet bez koronawirusa mieliśmy takie przypadki. Kluczem są rozmowy i zawarcie porozumienia ze związkami – twierdzi Marek Lewandowski, rzecznik prasowy “Solidarności”. Jak dodaje, związkowcy mają świadomość, że wiele firm – w tym przede wszystkim z sektora MŚP – może stracić płynność, co odbije się na pracownikach.
Obniżki pensji przez koronawirusa budzi jednak gigantyczne kontrowersje. Niestety – co podkreślają specjaliści – w niektórych przypadkach taka decyzja pozwoliłaby firmom na utrzymanie płynności.
– Musimy pogodzić się, że straty czekają zarówno firmy, jak i pracowników. Wszystko po to, by zachować miejsca pracy – twierdzi główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.