I już witaliśmy się z gąską… i już ściskaliśmy Pana Boga za nogi, a tu… aż ciśnie się na usta. Radość nasza płonna i zdecydowanie przedwczesna. Dwa dni temu informowaliśmy naszych Czytelników o przeforsowaniu, bolesnej dla wielu radnych, inicjatywy zakupienia maszynek do liczenia głosów. Owszem urządzenie prezydent zakupił, ale jego funkcje ograniczają się do zliczania głosów “za”, “przeciw”, “wstrzymujących się” bez imiennej rejestracji radnych. A przecież o to chodziło!
Radni uchwalili zakup maszynki do liczenia głosów, prezydent (ciało wykonawcze) urządzenie zakupił i teoretycznie wszystko jest ok. Służby Krzysztofa Matyjaszczyka patrzą mieszkańcom w oczy i śmieją się w twarz. Między wierszami można usłyszeć: “chcieliście urządzenie, to je macie, a że będzie bezużyteczne… to już wasz problem”.
Urządzenie kosztowało prawie 17 tys. zł. Obecnie podczas głosowań radnych, mieszkańcom dana była wiedza o tym, ilu spośród radnych głosowało “za”, ilu “przeciw”, a ilu “wstrzymało się od głosu”. Podniesione ręce radnych zliczali sekretarze. Nigdy nie wiadomo było, jak głosował dany reprezentant dzielnicy. Tyle przypomnienia. Urządzenie miało ten problem rozwiązać. Dzięki niemu bowiem po każdym głosowaniu dostępna byłaby dla mieszkańców imienna lista, o tym jak poszczególni radni głosowali.
Nic z tego…