Niepodległość? Tak i owszem, w zasadzie, oczywiście pod pewnymi warunkami, ale ogólnie jestem za. Szanuję więc poglądy tych, którzy uważają, że Polska powinna być niepodległa. Zgodzić się też muszę, bo nie da się z faktami dyskutować, że ta nasza polska niepodległość jest w dużym stopniu ograniczona.
Co tu ukrywać – Polska jest pod protektoratem USA, a w dodatku kolonizuje nas UE. Pod względem czysto formalnym jest gorzej niż za PRL-u. Układ Warszawski nie wysyłał naszych wojsk do Afganistanu, a prawa stanowione przez ZSRR nie miały pierwszeństwa przed naszym prawem krajowym. Nie można też było zaskarżyć decyzji polskiego rządu do trybunału moskiewskiego. Formalnie, gdybyśmy chcieli rzeczywistość opisywać na podstawie obowiązujących przepisów prawnych, zakres niepodległości PRL był większy niż III RP.
Zanim mi mordę obijecie za powyższe twierdzenie, nadstawię drugi policzek, głosząc niezmiennie: wolność osobista za Franciszka Józefa w mojej Galicji była nieporównywalnie lepiej chroniona niż w niepodległej Rzeczpospolitej za Józefa Piłsudskiego.
W dzień, którego rocznicę kibice piłkarscy chcą święcić marszem niepodległości, czyli 13 grudnia – pan generał Jaruzelski przemocą chciał „bronić socjalizmu jak niepodległości”. Ponieważ propagandyści (ówcześni piarowcy) zorientowali się, że socjalizm nie cieszył się nigdy w Polsce nadmierną popularnością, ciężar znaczenia tego hasła przeniesiono na słowo „niepodległość”. Nałożono nawet na zomowskie łby prapolskie rogatywki i ustrojono komitety partyjne biało-czerwonymi flagami. Dzięki temu przeniesieniu akcentów miałem przyjemność zmienić swój status: z elementu antysocjalistycznego stałem się czynnikiem antypaństwowym.
Z tego doświadczenia wiem, że choć niepodległość jest wartością, nie jest to wartość najwyższa. Niepodległość Białorusi nie jest ważniejsza niż wolność Białorusinów. Tym bardziej to samo należy powtarzać w kraju nazywanym Rzeczą Pospolitą Polską. Rzeczpospolita z samej nazwy ma sens, gdy zabezpiecza dobro ogółu i dobro indywidualne każdego w szczególności. Ponieważ rząd każdego państwa należy traktować podejrzliwie jako potencjalnego tyrana (człowiek tak ceni swoją wolność, że czasem narusza wolność drugiego; podobnie rząd tak ceni suwerenność, że gotów jest deptać suwerenność jednostki), przydatny jest mechanizm zewnętrznej kontroli. Przyznają to nawet radykalni antyunioniści, kierując swoje skargi na polski rząd do Trybunału w Strasburgu lub domagając się międzynarodowej komisji w sprawie ogólnie wiadomej.
Jest stale spornym, ile niepodległości, a ile zewnętrznych regulacji (kolonizacji). Byłoby absurdalnym, gdyby w imię suwerenności polska śrubka miała nie pasować do niemieckiej nakrętki. Przekazując część suwerenności w ustalaniu norm technicznych, godzimy się jednak z brakiem swojego bezpośredniego wpływu, nawet gdy dyktować nam będą krzywiznę banana czy owocowość marchewki.
Nigdy nie jest tak pięknie, żeby się chciało żyć, ani tak źle, by się życia odechciało. Trzeba nam po aptekarsku rzecz stale rozważać: wolność – tak, ale niepodległość? Żeby tylko nam nie zaszkodziła. Europejskość – tak, ale bez przesady. Humanitaryzm? I w tym sposobie znajdziem się w grobie.
1 Komentarz
Pięknie napisane – przewrotnie i dosadnie, ale stawiam dolary przeciwko żołędziom, że wyłożone tu poglądy ciągle niewielu z nas rozumie, a przyjęcie ich za swoje szybko nie nastąpi.
Na zupełnym marginesie, frapujące dla miłośników historii są dzieje polskiej rogatywki – czy ona taka “prapolska” można polemizować… faktem jest, że nie każdym “łbie” dobrze leży… nie odstaje i nie uwiera…
Pięknie napisane – przewrotnie i dosadnie, ale stawiam dolary przeciwko żołędziom, że wyłożone tu poglądy ciągle niewielu z nas rozumie, a przyjęcie ich za swoje szybko nie nastąpi.
Na zupełnym marginesie, frapujące dla miłośników historii są dzieje polskiej rogatywki – czy ona taka “prapolska” można polemizować… faktem jest, że nie każdym “łbie” dobrze leży… nie odstaje i nie uwiera…