Powiesiłem sobie na ścianie ładną wlepkę z hasłem: zimno ci, zrób sobie ognisko z rachunków na gaz. Ładne to, ale mało praktyczne, w rachunkach rosną cyfry, a nie wartości kaloryczne. Pan Zbyszek Biernacki wskazał mi, swoją opowieścią, inny sposób rozwiązania przejściowych problemów kalorycznych.
Zwabiony ogłoszeniem „skup książek” pojechał w egzotyczne strony Rakowa. Tam w garażu trójka panów i butelka (tzw. spółka częstochowska) skupowali dzieła literackie, jak leci po 10 groszy za sztukę. Po czym obdzierali z części niepalnych, wiązali w kłębki i sprzedawali po 1 zł/kg jako papierowy brykiet opałowy. Było to w czasach, gdy w kraju hucznie obchodzonej Barbórki, chwilowo brakowało węgla. Gaz też się gdzieś ulotnił, albo skroplił, a pompy ciepła wyspecjalizowały się w przepompowywaniu naszych złotówek do kasy Tauronu. Pomysł domowych ognisk z dzieł Sienkiewicza miał zatem swój głębszy sens, podobnie jak dyskusje krytyków literackich, jakie wybrać książki na długie i zimne wieczory.
Dotychczas palenie książek miało wydźwięk symboliczny. Słynny Indiana Jones ze zgorszeniem obserwował książkowe ognisko urządzone przez pana Hitlera w Berlinie. Dyskutować w nieskończoność możemy o prymacie kolei dziejów: czy najpierw palono książki, a potem czarownice, czy też odwrotnie. Współczesność przekreśliła ten spór: palenie przestało być czynem ideologicznym, stało się racją bytu przyziemnego. Spalono Joannę d’Arc? Bywa, pewno Anglikom węgla nie dowieźli…
Ze statystyki wynika, że 60% dorosłych Polaków obywa się bez książki. Za to nikt nie przetrwa zimy bez spalonych kalorii. Paląc węgiel lub gaz nie rozczulam się specjalnie nad ilością C lub H w ich partnerskich związkach. Dlaczego nieczytający Polak miałby się przejmować zamianą w popiół papierowych Zoś i papierowych Tadeuszów? Kierować się może zdroworozsądkową oceną: jeśli w tych książkach jest zawarta mądrość, to dlaczego wciąż nie brakuje głupich u władzy. Organoleptycznie się tej mądrości nie wyczuwa, za to widać, że te tomiska to lep na kurz i mole.
Dla nieczytającej większości Narodu Polskiego wypalanie książek jest społeczną potrzebą, rodzajem recyklingu zmieniającego odpady myślowe w chwilowe przyjemności.
Wśród czytającej mniejszości też natrafić można na dewotów gotowych uzasadnić konieczność spalenia starego w imię nieuchronnego postępu. Dewotki lewicowe dostrzegły w Sienkiewiczu, Konopnickiej itp. klasykach złogi rasistowsko-seksistowskie. Do pieca faszystów!!! Niech stare ustąpi nowemu.
Wysłuchawszy opowieści pana Zbigniewa, nabyłem (uwaga tu fragment reklamy) w zacnej Antykwarni „Niezależna”, przechodzony egzemplarz „Kubusia Puchatka” A. Milnego, w którym Kubuś wyglądał jeszcze jak Puchatek, a nie jak disneyowski, różowy, balonik. Przezornie zapewniłem tym samym dostęp do staroci dla mojej wnuczki. Jako osesek nie odróżnia ona jeszcze książki od szafy, ale dzieci mają to do siebie, że rosną. Dziecko, nie czytające „Kubusia Puchatka”, wyrasta potem na prawicowego idiotę lub lewicowego dewotę, brak mu wpojonej empatii i poczucia humoru.
Palcie więc sobie to, co chceta, ale przyszłość dzieci oszczędźcie. Chyba nie chcecie, by wyrosły na takich durniów, jak współczesne pokolenie.
1 Komentarz
Między nami, lewakami.
Między nami, lewakami.