Manifestacja Solidarności w Częstochowie w dużej mierze wymierzona była przeciwko polityce Krzysztofa Matyjaszczyka. Członkowie akcji protestacyjnej żądali jego odwołania, krytykowali go i wygwizdywali. Prezydent, nawet gdyby chciał, do związkowców wyjść nie mógł. W tym czasie nie było go w Polsce.
Na manifestację w obronie miejsc pracy oraz pracowników socjalnych zjechały związkowe delegatury z całej Polski. Demonstracja była liczna i głośna. Uczestnicy skandowali, gwizdali, odpalali petardy. Nie zabrakło akcentu happeningowego: na czele pochodu szła personifikacja śmierci niosąca kukłę prezydenta Częstochowy z tabliczką u szyi: „Oszukałem, kłamałem, zdradziłem”. Za nimi czerwony Cu Clux Clan reprezentujący SLD i bijący batogiem odzianych w pokutne worki pracowników socjalnych, pielęgniarki, sprzątaczki etc. Widowisko rozkręciło się na dobre pod gmachem Urzędu Miasta. Solidarnościowi przywódcy krytykowali prezydenta m.in. za antyspołeczną politykę oraz jej prochińskie ukierunkowanie. Po inscenizacji „udławienia” tortem, wrzucenia na taczkę oraz spalenia kukły Matyjaszczyka, związkowcy wyrazili nadzieję, aby prezydent „pochylił się nad losem pracownika”. A gdzie w tym czasie był krytykowany polityk?
Matyjaszczyk znajdował się na delegacji w Cincinnati w stanie Ohio w USA na zaproszenie organizacji żydowskiej. Jego zastępcy także nie byli wtedy dostępni: ani Mirosław Soborak, ani Jarosław Marszałek, ani Przemysław Koperski. Na rozmowę z demonstrantami przygotowywał się Paweł Klimek – dyrektor generalny UM. Biuro prasowe podaje, że podjąłby on dialog, gdyby Solidarność wystosowała petycję. Takiego kroku związkowcy jednak nie zrobili. Biuro prasowe UM podaje, że wyjazd Matyjaszczyka zaplanowany był jeszcze przed oficjalną decyzją o manifestacji.