Nowy rok zaczął się na Wyspach Brytyjskich wyjątkowo burzliwie, dosłownie i w przenośni, w każdej dziedzinie życia. Gdzie nie spojrzeć coś się dzieje. Jest tego tak dużo, że skupienie się na jednej rzeczy byłoby z oczywistą szkodą dla wszystkich pozostałych, wartych, z kronikarskiego obowiązku, odnotowania. Pomijam rzecz jasna to, o czym informują polskie media, bo każdy może sobie o tym, w prasie czy internecie, poczytać. Dla Czytelników „7 Dni” wybrałem natomiast parę specjałów, które mocno zaprzątają uwagę Wyspiarzy, są interesujące, ale nieobecne w polskich mediach.
Na początek pogoda. Brytyjscy meteorolodzy przyznają otwarcie, że są bezradni, bo nie są w stanie przewidzieć pogody nawet na tydzień. Przykładowa prognoza w największych stacjach telewizyjnych wygląda tak: będzie lało, ale może pojawi się słońce, w nocy temperatura spadnie parę stopni, w dzień będzie dość ciepło, tu i ówdzie mogą wystąpić mgły. Brawurowo, nieprawdaż? A sprawa jest poważna, bo całe Wyspy są praktycznie zalane, wybrzeża smagane są największymi od stuleci huraganami i falami, odpadają kawałki klifów. W tym wszystkim nie brakuje popisów głupoty, o czym alarmująco donoszą media. Oto tabuny ludzi wspinają się na szczyty klifów, nawet w pobliżu tego niedawno oderwanego, i robią sobie pamiątkowe fotki, a w jednym z zalanych, podziemnych parkingów w hrabstwie Surrey odbywają się zawody… surfingowe, choć parking, z uwagi na stałe podmywanie, grozi zawaleniem.
Zalanych jest mnóstwo dróg, co utrudnia komunikację, ale nie to jest powodem rozpoczętych właśnie konsultacji specjalistów drogowych w sprawie wprowadzenia ograniczenia prędkości na autostradach do 60 mil na godzinę (obecnie dozwolona prędkość to 70 mil), a pierwszym zwiastunem zmian ma być ograniczenie na autostradzie M1, na odcinku około 35 mil. Brytyjczycy się oczywiście oburzają, ale niewiele będą w stanie zdziałać, bo chodzi o dyrektywy Unii Europejskiej nazwane „Czyste powietrze”, czyli ogólnie rzecz biorąc – o ograniczenie emisji spalin do atmosfery. To oczywiście dotrze i do Polski, może zresztą jakieś tęgie głowy w ministerstwie odpowiednim już nad tym pracują. Nawiasem mówiąc może to być wielce osobliwe. Dopiero co z takim trudem wybudowano w naszym kraju parę autostrad, a tu wkrótce trzeba będzie jeździć nimi z prędkością znacznie niższą niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
A kogo od ciężkiej pracy rozboli głowa leci rzecz jasna do lekarza. W opublikowanym właśnie raporcie Freedom of Information Act, na który powołuje się BBC, są rzeczy dość osobliwe, a wynika z nich, że placówki służby zdrowia są prawdopodobnie częściej odwiedzane przez Wyspiarzy niż sklepy i puby, co samo w sobie wydaje się nieprawdopodobne, ale wymowa liczb te wątpliwości rozwiewa. W zasadzie chodzi wyłącznie o tzw. A&E (Accident and Emergency), czyli takie nasze pogotowie czy też oddział pierwszej pomocy, który notuje każdego roku 21 milionów wizyt. Raport podaje, że blisko 12 tys. osób przychodziło do A&E częściej niż 10 razy w roku, ponad 150 osób odwiedziło te oddziały 50 razy, a pewien facet z Luton ma na kocie 234 wizyty. To wszystko oczywiście kosztuje, więc reakcja rządu musiała nastąpić, ale w przeciwieństwie do Polski, gdzie koszty w służbie zdrowia tnie się gdzie się da, w Anglii szpitale dostały dodatkowo 350 milionów funtów do rocznego budżetu.
Jeśli do informacji o notorycznych wizytach Brytyjczyków w placówkach służby zdrowia dodamy inną, również oficjalną, w dodatku szokującą, o tym, iż od 3 do 4 milionów dorosłych mieszkańców Zjednoczonego Królestwa nigdy w życiu nie pracowało, utrzymując się z zasiłków i benefitów, to można zadać sobie pytanie: jak to możliwe, że ten kraj w ogóle funkcjonuje? I w dodatku ma się całkiem nieźle.
1 Komentarz
Wskaźnik zatrudnienia (w grupie wiekowej 15-64 lat; 2012):
UK – 70,9 % #
Polska – 59,7#
#
W Szwajcarii pracuje 79,4 % ludności w wieku produkcyjnym.
To wiele wyjaśnia.
Wskaźnik zatrudnienia (w grupie wiekowej 15-64 lat; 2012):
UK – 70,9 % #
Polska – 59,7#
#
W Szwajcarii pracuje 79,4 % ludności w wieku produkcyjnym.
To wiele wyjaśnia.