W ciągu jednego dnia w Syrii ginie, przez głupią wojnę, więcej ludzi, niż przez miesiąc na całym świecie przez koronowirusa. Ale co to nas obchodzi, skoro media, a za nimi politycy nadmiar swojej uwagi koncentrują na przywleczonym ze wschodu mikrobie, o szkodliwości trochę większej niż zwyczajna nam wszystkim grypa. Bez obrazy: jesteśmy jak małpy w klatce, które są specjalnie drażnione i straszone, po to, by reagować tak jak chce ich treser.
Śmierć Syryjczyka nas mało interesuje. Może więc wyobraźnie ruszy inny temat: ile naszych bliskich, znajomych, czy ogólnie biorąc Polaków, umiera przez niedowład organizacyjny naszej, polskiej służby zdrowia. Statystyki na ten temat nie znajdziemy, bo i jak ująć przyczynkowość instytucji państwowych przy indywidualnych, medycznie zdefiniowanych powodach zgonów. Ktoś zmarł, bo nie doczekał przyjazdu karetki pogotowia, ktoś czekał bezskutecznie na pomoc kilka godzin na SOR szpitalnym, ktoś nie doczekał możliwości zdiagnozowania przez specjalistę, dla kogoś nie było w aptekach odpowiednich leków. Trzymajmy się tylko wypadków niezawinionych konkretnym błędem ludzkim. Karetka nie dojechała, bo na pogotowie nałożono dodatkowe obowiązki uniemożliwiające realizację procedury dojazdu do chorego w ciągu 15 minut. Czekanie kilka godzin na SOR wynika bezpośrednio z tzw. „reformy” wprowadzonej przez Ministra Zdrowia, która wymusiła wprowadzenie publiczno-szpitalnego monopolu na pomoc doraźną. Nie ma leków, bo tzw. polityka lekowa zachęca przedsiębiorczych do wykupu i wywozu niektórych specyfików. Nie ma organizacji bezbłędnej, wszelkie dzieła ludzkie są niedoskonałe. Musimy z pokorą zakładać omylność nawet najlepszych lekarzy, bo każdy organizm ludzki inaczej może reagować na zastosowaną terapię. Wiedząc o tym wprowadza się i ściśle przestrzega pewnych procedur minimalizujących niebezpieczeństwa ludzkich błędów. Procedury jednak też mogą być błędne, niezbędny jest więc ich stały monitoring, by w porę eliminować słabości.
Takie jednak zasady nie dotyczą sfery określanej polityką zdrowotną państwa. Socjaliści winą obciążają „urynkowienie”, jest jednak wręcz przeciwnie: wadą polskiej służby zdrowia jest kurczowe trzymanie się socjalizmu i odrzucenie mechanizmu rynkowego. Organizacja komercyjna działając w warunkach rynkowych wie, że musi stale monitorować i eliminować błędy. Organizacja publiczno-socjalistyczna jest jak piekło dobrymi chęciami wybrukowana, wprowadza „reformy”, nikt nie odpowiada za błędy, nikt błędów nie koryguje, uporczywie się tylko wmawia, że „my jesteśmy doskonali”, tylko czasem forsy brak.
Przeciążenie SOR-ów szpitalnych znane jest od trzech lat, znane są ofiary tej fatalnej organizacji. I co z tego? Zamiast naprawić to co popsute, ministerstwo podsyca strach przed nieznanym, pokazuje siłę w walce z koronowirusem i… pogłębia czarną rozpacz tłumów chorych na banalne choroby tłoczących się przez kilka godzin u wrót szpitali. Co ma zrobić matka dziecka, które w nocy z piątku na sobotę doznało wysokiej gorączki? Skłamać, że była we Włoszech i uzyskać ekstra-epidemiczną pomoc…? To dokładnie jej politycy pokazują środkowy palec, to ją traktują z pogardą jak tę małpę zamkniętą w klatce.
Fachowcy nazywają takie metody polityczne „zarządzaniem strachem”. Ja bym to inaczej nazwał, ale w trosce o uszy Czytelników i wzgląd na dobre obyczaje, wypowiedzieć tego określenia nie mogę.
2 komentarzy
Jedyny pozytyw w tym szaleństwie jest taki, że ludzie nie giną na przejściach dla pieszych.
Jedyny pozytyw w tym szaleństwie jest taki, że ludzie nie giną na przejściach dla pieszych.
No to z organizacją wyborów też Pan redaktor nie ma “problemu” – wszyscy do urn wyborczych, “bo i tak nasza służba zdrowia jest fatalna” – Tak jak to Pan uważa …
No to z organizacją wyborów też Pan redaktor nie ma “problemu” – wszyscy do urn wyborczych, “bo i tak nasza służba zdrowia jest fatalna” – Tak jak to Pan uważa …