Z różnych przyczyn z opóźnieniem kreślę słowa pożegnania Ireneusza Kozery. Zmarło mu się przedwcześnie, zanim zdążył się nacieszyć emeryturą. Od pogrzebu minęło kilka tygodni, napisano o nim sporo ciepłych słów, na które w pełni zasłużył jako dobry szef miejskiego Wydziału Kultury i jako dyrektor Filharmonii.
Było tak, że blisko dwadzieścia lat temu przyszedłem do pracy w urzędzie wraz z nowym prezydentem Tadeuszem Wroną. Zmiana władzy z lewicowej na prawicową, i odwrotnie, nigdy nie jest „bezbolesna”. Ireneusz obawiał się, że go wyrzucą z posady naczelnika, bo i kojarzony był z lewicą, a w dodatku należał do niemile widzianego w kręgach kato-prawicy Rotary Klubu. Wówczas jednak murem za nim stanęła, bliska Tadeuszowi Wronie, dyrektorka OPK „Gaude Mater” Małgorzata Nowak. A i pracownicy Wydziału Kultury przestrzegali: „szanuj dobrego szefa, bo następny może być gorszy”. Sens tego powiedzonka w pełni rozumiem, od kiedy skończyłem 50 lat, wciąż mi się ten znany świat zmienia na gorsze…
Ireneusz wniósł do nowej ekipy ważne wiano. Udało mu się nawiązać osobisty kontakt z Żydem z Częstochowy, mieszkańcem Nowego Jorku, Zygmuntem Rolatem. Namówił go, by zgodził się na bliższe kontakty z miastem rodzinnym. I z tym przyszedł do Tadeusza Wrony. Dwadzieścia lat temu tego rodzaju kontakty nie były oczywistością. Uprzedzenia antysemickie były silne w społeczeństwie, decydujący głos miało pokolenie wychowane na kampanii nienawiści z 1968 r. I wzajemnie ta kampania wryła antypolonizm w umysły wielu Żydów. Dochodziło do spięć. Przykładem tego była karczemna awantura o krzyż na terenie obozu Auschwitz. W Sejmie przemodelowano projekt ustawy reprywatyzacyjnej, tak, by nie mogli ze zwrotu swoich majątków korzystać mieszkający poza Polską potomkowie naszych Żydów. Było to ustępstwo przed wrzeniem plebsu okłamywanego przedwojennym hasłem, że po reprywatyzacji będą „wasze kamienice, nasze ulice”. W kioskach popularnością cieszyły się bublowate wydawnictwa antysemickie, krążyły różne listy „demaskujące” Żydów w naszej polityce. Był więc czas, gdy otwarcie się Częstochowy na częstochowskich Żydów i wzajemnie częstochowskich Żydów na Częstochowę, traktowane było jako „niebezpieczny eksperyment”. Nie będę złośliwy, nie wymienię posłów z europejskofilskich naszych partii, którzy zrobili wiele, by uniknąć udziału w pierwszym spotkaniu – Światowym Zjeździe Żydów Częstochowskich.
Sukces ma wielu ojców, korzyści z ofiarnej pomocy Zygmunta Rolata zyskało wielu Częstochowian. Wielką promocją naszego miasta była kursująca po Stanach Zjednoczonych wystawa o przeszłości naszej wspólnoty żydowskiej. Wsparcie Z. Rolata pomogło wypromować Festiwal Skrzypcowy im B. Hubermana, zapewnić koncert Joshua Bella, grającego na oryginalnym Stradivariusie, należącym niegdyś do pochodzącego z Częstochowy wirtuoza, współtwórcy Filharmonii w Izraelu. Nie umniejszam wkładu wielu innych osób, ale – to moje osobiste i niewzruszone zdanie – bez Ireneusza Kozery nie doszłoby do spotkania i pojednania częstochowskich Żydów i częstochowskich katolików, nie udałoby się przetrzeć drogi, dzięki której nasze miasto zyskało sławę otwartego.
Pamięć o ludziach i ich zasługach bywa ulotna. Więc muszę powtarzać, powtarzać bez końca. Miała częstochowska kultura szefa dobrego i za to powinniśmy być wdzięczni Opatrzności.