Życiorys Władysława Serafina, to gotowy scenariusz filmu przygodowego z elementami komediowymi i sensacyjnymi. Mieszkańcom regionu częstochowskiego postać Serafina jest doskonale znana, przede wszystkim z jego działalności w Krajowym Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych, zrzeszającym także koła gospodyń wiejskich. O Serafinie zrobiło się głośno w 2012 roku po ujawnionej rozmowie „taśmowej” szefa kółek rolniczych Władysława Serafina oraz byłego prezesa Agencji Rynku Rolnego Władysława Łukasika, na temat możliwych nieprawidłowości panujących w spółkach podległych, bądź związanych z Ministerstwem Rolnictwa (chodziło o spółkę Elewarr). Wynikiem ujawnienia nagrania była natychmiastowa dymisja ministra rolnictwa Marka Sawickiego. 1 marca 2017 roku Władysław Serafin został zatrzymany, a następnie tymczasowo aresztowany w sprawie dotyczącej wielomilionowych wyłudzeń ze SKOK Wołomin. Polityk nie przyznał się do popełnienia przestępstw, które mu zarzucono. Jego proces rozpoczął się w październiku 2018 roku.Po ponad 1,5 roku sąd zwolnił Władysława Serafina z aresztu, stąd Tygodnik miał możliwość przeprowadzenia z nim rozmowy.
– Trudno mówić, by półtoraroczny pobyt w areszcie miał pozytywne strony, ale może jednak…?
– W tej czarnej dziurze?… Ok, powiem: czułem się jak na przymusowych wczasach. Odebrałem, z woli ,,kliki”, „nielegalnie” zaległy urlop. Aresztem jednak zrobili mi krzywdę moralną i polityczną, ale nie fizyczną.
Proszę zapytać o cel mojego zamknięcia? To nie żadne wyłudzenia 20 milionów, to bezczelna ,,fałszywka”. Prawdziwym powodem było uniemożliwianie mi wszelkich form działania i eliminacja z życia publicznego, bo niestety teoria zamyka się w ten sposób: śmierć Leppera = nie ma Samoobrony. Zamkniemy Serafina, to kółka rolnicze się rozproszą, zrobi się bałagan, bo nikt tego nie ogarnie, bo natura już wymyśliła, że każde stado wymaga przywódcy. A może liczyli, że się powieszę…? [śmiech] No nie wiem… A nawet jak Serafin wyjdzie, to już ze skazą przestępcy i będzie niewiarygodny. A ja na przekór wszystkim żyję, jestem nieprzerwanie od marca 1980 roku – 39 lat – w kierownictwie związku. Nie ma w Europie takiego lidera. Więc jest – określam dalej jest – wiele powodów, by przerwać moje życie publiczne. Naraziłem się kilku ,,politycznym oligarchom”.
12 kwietnia minęło 20 lat, jak jestem prezesem Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Ja spotykałem się jeszcze z Edwardem Gierkiem, z Jaruzelskim, z Rakowskim. Od premiera Jaroszewicza w 1974 r. otrzymałem Brązowy Krzyż Zasługi. A w 2004 r. od prezydenta Kwaśniewskiego Krzyż Oficerski Odrodzenia Polski. Przeżyłem dwa ustroje i 16 ministrów, 9 lat (3 kadencje) byłem w Sejmie i jeszcze Okrągły Stół, Komisja śledcza ds. tak zwanych ,,teczek Macierewicza” itd. Po prostu dużo wiem, naprawdę dużo i ONI o tym wiedzą!
– Pierwsze wrażenie z więzienia…
– …koce, prześcieradła, miski, tak jak na wojnie. Nie wiesz co z tym zrobić. Idziesz na duży korytarz, widzisz te niby klatki zwierzęce po prawej stronie i nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, że za chwilę cię tam zamkną. Nie wiesz jak to będzie wyglądać. Pierwsze wrażenie jest po prostu zabójstwem psychicznym.
Najgorsze to było na tzw. dołku, w Komendzie Głównej, gdzie mnie przetrzymywali do przesłuchania, gdzie jest taki betonowy sarkofag powleczony gumową farbą i o godzinie 10.00 wieczorem dają ci cienki materac, koc i poduszkę, a rano o 6.00 zabierają to wszystko.
Pierwszej nocy byłem z Ukraińcem, jakieś 150 kg wagi. Pomyślałem ze strachem, że dali mi go, żeby mnie w nocy zamordował. Było coś tak ohydnego w tym człowieku, że całą noc nie mogłem spać. Na każdy jego oddech reagowałem pobudką, ze strachu po prostu.
Potem trafiłem na dwie „dobre” noce. Na dobrego dyżurnego, który okazał się znawcą problemów rolniczych, do tego wielbicielem mojej osoby i Leppera. Znał naszą historię doskonale. Nawet mówił, że jak pójdzie na emeryturę, a ja wyjdę z aresztu to będzie za darmo moim kierowcą. Dostałem gazety, czyste ręczniki, materac, bo normalne to syf. Gadaliśmy do północy. To był pozytywny aspekt tego aresztu.
– Na ile czynnik ludzki ma w więzieniu znaczenie, mam na myśli współosadzonych…
– Będąc w areszcie spotkałem wielu ludzi, których historie potwierdzają moją tezę. Na 12 metrach kwadratowych, 24 godziny razem, 4 osadzonych, to te przyjaźnie są przymusowe. Wielu z nich pomogłem.
Spotkałem tam np. 22-latka, który nie umiał w pełni pisać i czytać, ale skończył szkołę zawodową i został świetnym mechanikiem. Pokłócił się z rodziną o spadek, doszło do bójki, w której został pobity. Pobitego policja zabrała, ale nie zrobiła mu obdukcji. Podczas kąpieli zauważyłem, że jest posiniaczony. Spytałem, czy ma protokół. Nie miał. Więc na jakiej podstawie wsadzono go do aresztu? Zawiadomiłem dyrekcję. Natychmiast go zabrano i zrobiono obdukcję. Zgłosiłem do prokuratury, że został pobity. Wszczęto śledztwo i w jego efekcie, brata zamknięto za pobicie, a jego samego zwolniono. Ale gdybym mu nie pomógł dalej siedziałby za niewinność. Wielu ludziom tam pomogłem pisać pisma procesowe. To były często osoby zamykane przypadkowo, z biednych rodzin, które nie miały pieniędzy na adwokatów.
Inny z kolei, kierowca, przewoził zarobkowo, za pieniądze ukraińską rodzinę. Okazało się, że byli emigrantami, o czym on nie miał pojęcia. Złapali go i wsadzili na pół roku. Nie miał na życie, a tym bardziej na adwokata. Jego tata emeryt z Bielska Białej, „kółkowicz” zapożyczał się, ale i tak nie mieli kasy. Napisałem mu dwa pisma procesowe i dzięki temu prokurator go wypuścił.
– Czyli generalnie inni osadzeni byli w porządku?
– To byli właściciele firm, banków. Biorcy kredytów nawet 1,5 miliarda złotych, różni VAT-owcy (ze mną siedział właściciel ogólnopolskiej sieciówki związanej z budownictwem), facet, którego inwestycje doprowadziły jeden z banków do upadku, a jednocześnie właściciel hotelu w naszym regionie. Także na co dzień bardzo fajni ludzie. Z Marcinem [Marcin K., dyrektor Urzędu Skarbowego w Sosnowcu] całymi godzinami graliśmy w scrabble.
Ja miałem do celi wstawione specjalne biurko do pracy, regał na segregatory, cały kącik mi urządzili. Byłem urzędującym prezesem Związku, miałem pieczątki, papier firmowy, segregatory. Sam premier przysyłał mi pisma i dokumenty, a Minister Rolnictwa w sumie 46 pism. Normalnie kierowałem Związkiem, podpisywałem dokumenty. To trzymało mnie przy życiu.
Żeby Marcin nie myślał tyle o swoich problemach i oderwał się od tego wszystkiego, to dawałem mu do przepisywania moje wszystkie zawiadomienia prokuratorskie, po kilkanaście stron. Marcin był cholernie inteligentny, poliglota. Ja bazgrzę, a on mi to wszystko ładnie przepisywał, poprawiał stylistykę, błędy, spacje, interpunkcję. I to są dla mnie takie pamiątki po nim.
– Chyba nie zawsze było jednak różowo?
– To prawda… W mojej celi, przy moim łóżku na kaloryferze powiesił się Marcin K., dyrektor Urzędu Skarbowego w Sosnowcu. Straszny dramat. Miał następnego dnia zeznawać, bał się. To była głośna sprawa. Jego śmierć została wymuszona. Jestem tego pewny. Wyobraź sobie wstaję rano, a na pasku pod oknem wisi Marcin, ojciec trojga chłopców, 41 lat… On je strasznie kochał. Był ze mną w celi trzy tygodnie, więc go dobrze poznałem. Tak kochający ojciec nie popełnia samobójstwa. Nic nie wskazywało na to, że ma zamiar się zabić. Ale widziałem jak cierpi, ciągle pytał i pytał…, czegoś się bał. Zawsze w każdej celi miałem nad łóżkiem na suficie kamerę, i w ubikacji kamerę. Byłem monitorowany dzień i noc. On się wiesza na kaloryferze i nikt przez godzinę tego nie widzi. Kontrola przez wizjer jest o 6.05, a on wiesza się o 6.09 i wisi do 6.45 do pobudki. Oficerowie obserwujący monitoring nie zauważają tego. DLACZEGO!!! Całe zdarzenie jest zarejestrowane na video i w dyspozycji prokuratury. Jak mogłem się więc czuć bezpieczny? Po co te kamery? Dla picu, bo jakby się Serafin powiesił, to najwyżej zwolnią paru ludzi ze służby…
Nie wierzę też w samobójstwo Dawida Kosteckiego. Mnie nikt kitu nie wciśnie. Byłem w tej celi. To niemożliwe. W sierpniu było 30 stopni, a on pod kocem… – lipa!
– Wszystkie cele są monitorowane?
– Tylko cele dla specjalnych gości, jak Serafin. Byłem pod wyjątkowym dozorem. Dziś mogę zażartować, że oni bardziej się bali niż ja. Żeby nie pojawił się czasem syndrom Leppera, albo żeby mnie ktoś nie powiesił. Miałem asysty, tzn. ograniczone spotkania z adwokatem, rodziną. Widzeń nie miałem w tym miejscu, gdzie wszyscy, tylko w specjalnie wydzielonym pomieszczeniu, co było dla mnie korzystne, bo nie musiałem patrzeć na różne ohydne sceny. Bo na takiej ogólnej sali dochodziło nawet do kontaktów intymnych między aresztantami, a odwiedzającymi ich kobietami, na krzesłach, w obecności wszystkich, którzy tam byli.
Pierwsze dwa miesiące pobytu tam nie byłem tak izolowany, dopiero po śmierci Marcina zaczęli mnie izolować i szczególnie pilnować. Wszędzie, gdzie szedłem byłem specjalnie asekurowany przez dwóch oficerów, nawet na spacer, do łaźni, na widzenie z rodziną czy adwokatem. Do tego stopnia, że jak ja szedłem, to cały pozostały ruch był na tę chwilę na trasie przejścia wstrzymywany. Nikt, ani z pracowników, ani z aresztantów nie mógł być w tym czasie na korytarzu i mieć ze mną kontaktu.
Godzinę dziennie był spacerniak. Szliśmy trójką z celi, prowadzeni przez oficerów i nikt nie miał prawa się do nas zbliżyć. Na czas naszego przemarszu zamykano wszystkie inne przejścia. Tak się bali o moje życie.
A teraz przygoda z dreszczykiem:
W trzecim miesiącu idę na widzenie z rodziną. Stoję w tłumie osadzonych. Ciasno, bo na 9 metrach kwadratowych czekało 30 chłopa. Staję, a przede mną taki mały człowiek w okularach i patrzy mi prosto w oczy. Po chwili pyta: ty to ten z PSL-u? A mnie nogi się ugięły, myślę: zaraz dostanę „działkę”. Odpowiadam: taaak, a on na cały głos do wszystkich: panowie to jest poseł Serafin, najlepsi z Lepperem obrońcy rolników. Chrońcie go. Meldować mi – tu zwrócił się do dwóch mięśniaków – jak prezes będzie coś potrzebował. Zdębiałem, nogi mi się trzęsły, a on mówi: Rympałek jestem”. Pomyślałem, że warto być w życiu uczciwym i sobą. I dodam – Rympałek to obcinacz palców, szef gangu Mokotów, skazany na dożywocie.
Raz zrobiłem protest głodowy. Na koszuli na plecach zrobiłem napis: „Protest głodowy. Prokuratura kłamie, żądam przesłuchania, nie zamordujecie mnie jak Leppera”. Po śmierci Marcina napisałem do Ziobry, zresztą regularnie co kwartał do niego pisałem oficjalnie. Pisałem tak: „Szanowny Panie Ministrze, informuję, że na dzień 8 października 2017 roku jestem zdrowy na ciele i umyśle, nie mam myśli samobójczych. Jestem zdrowy, mam normalny puls i ciśnienie. (…) Z wyrazami braku szacunku, prezes Krajowego Związku Kółek Rolniczych itd.”.
– Co, prócz braku wolności, najbardziej Panu doskwierało w areszcie?
– Odcięcie od pracy, telefonów… Wyżywałem się w gotowaniu.
– Mógł Pan gotować?
– Kiedy przychodziły paczki do mnie czy do kolegów, to każdy coś wyjmował i dzieliliśmy się tym z pozostałymi dwoma chłopakami, którzy byli biedni i nic nie dostawali.
Pewnego dnia ja dostałem galaretki, a Marcin serki waniliowe, to w miskach pod oknem, zrobiłem sernik na zimno, 7-warstwowy, wielosmakowy. I wtedy powiedziałem do Marcina „to jutro sobie zrobimy balangę na śniadanie”.
Nie zrobiliśmy! Rano ,,wisiał” zimny, pomiędzy torcikami na zimno.
Jak wspomina Piotr Tymochowicz, który był w celi obok, gdy była pora obiadu czy kolacji to całe piętro pachniało bigosem, kapustą, bo Serafin gotował. Wszyscy wiedzieli, że Władek gotuje. Miałem pewne ramy swobody, mimo że były kamery. Na przykład latem zamawiałem sobie dwie kapusty, maliny, ogórki… Z malin i wiśni robiłem sok, babcinym sposobem, czyli w słoiku zasypywałem owoce cukrem, jak puściły sok, to go zlewałem do słoików, hartowałem w gotującej wodzie w czajniku. Potem przez kilka miesięcy mieliśmy sok do herbaty, do picia. Natomiast do tych wiśni dodawałem galaretki wiśniowe z żelatyną i robiłem dżemy. Moi „koledzy biznesmeni różnego kalibru” mówili, że w życiu nie jedli tak dobrego dżemu.
– A może jakiś dobry przepis…?
– Zamówiłem sobie kapustę i 20 kg ogórków. Kapustę poszatkowałem plastikowym nożem, ugniotłem w misce dużej, posoliłem, przycisnąłem słoikiem litrowym z wodą. Przez noc się to przełamało, pościło sok. Do tego liść laurowy, koper, pieprz, ziele angielskie. No i zrobiłem 20 słoików ogórków kiszonych, 15 słoików kapusty kiszonej. Jak się potem taką kapustę otworzyło… palce lizać. A jak to wszystko gotowałem? Z dostępnych w celi materiałów zrobiłem sobie taką grzałkę. Tę grzałkę wkładałem do wiaderka z wodą, w to słoik z kapustą, po pół godzinie to się zagotowało, a po trzech godzinach kapusta w słoikach była miękka.
– Kto podpowiedział Panu takie metody?
– Z głodu wszystko wymyślisz sam. Zresztą na co dzień kucharzę w domu. Gotowanie to dla mnie walka ze stresem i relaks. Mieszam i myślę: co by tu namieszać w polityce! [śmiech]
– Jak to, był Pan głodny?
– No tak. Co niedziela udko z kurczaka. Na śniadanie kiełbasa dla więźniów, czyli zrobiona ze skórek świńskich, uszy krowie i jakieś domieszki. Widziałem te etykiety. Nie dało się tego jeść. Ale jak można przez półtora roku co niedzielę jeść to samo [śmiech]. Co tydzień powtarzały się te same obiady, śniadania, to można przecież zwymiotować. Ale na przykład zupy ogórkowa, kapuśniak, fasolowa były bardzo dobre, biała kiełbasa z sosem chrzanowym też. Ale jak się trzy dni pod rząd trafia postne dania, to jest się po prostu głodnym. W związku z tym …przeszedłem na żywienie własne, w większości [śmiech]. Więc bigos, leczo, spaghetti… – tak makaron gotuje się w słoiku litrowym.
A bigos gotowałem tak. W trzech słoikach kapustę, w tym wiaderku, aż się ugotowała na miękko. W osobnym słoiku skrojone cebule z łyżką masła i łyżką smalcu. Cebula się udusiła, zrobiło się pół słoika. Do tego dodawałem kiełbasę czy boczek wędzony, potem zawartość wszystkich słoików wylewałem na miskę, mieszałem wszystko, do tego słoiczek koncentratu pomidorowego, przyprawy i znów do słoików, i… mieliśmy jedzenia na cały tydzień. Na początku aresztu bardzo schudłem, ze stresu, ale potem jak zacząłem sam gotować to przytyłem 8 kg.
– A rodzina mogła przynieść coś do jedzenia?
– Nie, nie wolno. Zamawiasz w kantynie jedzenie, tylko 6 kg tygodniowo. To nie jest dużo, bo słoik ogórków dużo waży, kasze, makarony, a gdzie masło, kawa, kakao…? Jak się ma pieniądze, to nie jest źle, można sobie wszystko zamówić. Ceny były w miarę normalne. Ale bywało, że nie miałem pieniędzy i wtedy głodowałem.
– Przejdźmy do miłej chwili, do momentu wyjścia z więzienia…
– Ja po raz pierwszy, jadąc z aresztu do sądu, nie pakowałem się, bo przecież areszt miałem do grudnia, a był październik. A po przesłuchaniu sędzia mnie nagle pyta: „a pan Serafin to nie chce pójść dzisiaj do domu?” We mnie jakby piorun strzelił.
Pół roku wcześniej złożyłem wniosek o zwolnienie i jednocześnie o wykluczenie tej sędziny ze składu orzekającego, zarzucając jej fałszowanie dokumentów aresztowych. Wtedy ona powiedziała, że jak są dwa wnioski przeciwstawne to nie może rozpatrzyć mojego wniosku o zwolnienie, „bo pan mnie wykluczył z rozprawy”. To powiedziałem, że cofam wniosek o wykluczenie sędzi, bo liczyłem, że ona mnie zwolni. Wyszła na naradę, wróciła po 3 minutach i powiedziała, że przedłuża areszt o 5 miesięcy. Wtedy padły ciężkie słowa pod jej adresem. Dlatego w październiku na rozprawie z adwokatem powiedziałem sędzinie: „Odnosząc się do wcześniejszych rozpraw chciałbym Wysoki Sąd i ławników przeprosić za swoje zachowanie. Działałem w emocjach i musiałem się bronić, nie miałem adwokata i taką wybrałem linię obrony. Miałem dwa wyjścia, albo się pospierać z sądem, albo się powiesić w celi. Wybrałem to mniejsze zło i chciałem za nie przeprosić. Teraz mam obrońcę i odtąd będę się zachowywał godnie. Natomiast moje przeprosimy nie dotyczą pana prokuratora, który jest jak z czasów stalinowskich”. Na koniec rozprawy sędzina zadała to pytanie, potem ogłosiła przerwę i wyszła, po 2 minutach weszła z powrotem i mówi: „sąd postanawia uchylić areszt”. Prokurator nie miał nic przeciw uchyleniu aresztu.
Włosy stanęły mi dęba, łzy się polały. Półtora roku w areszcie i w końcu…
Sędzina zakończyła rozprawę i kazała zaczekać 15 minut na zaświadczenie. Pani sędzia wróciła na salę już w cywilu, spytałem jej czy mogę coś powiedzieć, ona się zgodziła. I powiedziałem, że naprawdę chciałem ją, tak szczerze przeprosić za moje zachowania wcześniejsze, ale nie miałem innego wyjścia, byłem zaszczuty. A ona: „Panie Serafin, ale wakacje to mi pan ,,popsuł.” Przez pana na wakacjach nie mogłam się pozbierać, wcale nie odpoczęłam. Niech pan idzie do domu”. Teraz widzę, że prowadziła tę sprawę w miarę obiektywnie.
A pan prokurator, oczywiście dostał polecenie zaskarżyć to uchylenie aresztu… To są typowe stalinowskie metody, zależna politycznie prokuratura, a bredzą o niezależności.
***
Ciąg dalszy nastąpi…