Muszę pocieszyć przedsiębiorców: obietnica podwyższenia minimalnej płacy do 4 000 zł w 2021 r., może być nieszkodliwa dla ich biznesów. Po prostu: owe 4 000 zł w 2021 r., będzie realnie tyle samo warte, co 2 000 zł w tym roku. Mówię to z doświadczeniem pokolenia, które przez panów Jaruzelskiego i Rakowskiego została uszczęśliwiona byciem milionerami.
Jak się staje milionerem? To proste, do realizacji i w Zambezi i w Wenezueli. W Polsce w 1989 r. 1/3 wydatków państwa pokrywana była emisją „pustego pieniądza”. W efekcie płaca średnia wzrosła z 200 tys. zł w początkach 1989 r. do 1 mln zł w 1990 r. I tak ze szwagrem staliśmy się milionerami. Ceny wzrosły jeszcze bardziej, i to się nazywa uczenie: hiperinflacją. Źródłem inflacji jest, zdaniem teoretyków, nadmierna emisja pieniądza. Jeśli nabywcy mają więcej pieniędzy, a ilość dostępnego towaru się nie zmienia, to cena owego towaru musi wzrosnąć. Jest to teoria podważana często, zwykle z powodów politycznych. Mówi się, że przy wzroście ilości pieniędzy w obiegu wzrośnie także ilość towaru, będziemy mogli nabyć więcej za tą samą cenę. Tworzy się także założenie odwrotne, że z jakiegoś względu (pazerność wytwórców) rosną ceny usług i produktów, więc w ślad za tym trzeba podwyższać płace. Niestety, wszelkie takie polityczne teorie nie mają potwierdzenia w przykładach historycznych. Wychodzi na to, że jednak przyczyną inflacji jest rozrzutna polityka monetarna.
Inflacja najbardziej uwidacznia się tam, gdzie jest ten wypływ pieniędzy. Skoro nastąpił wypływ pieniędzy na „pomoc biednym”, skutki są odczuwalne najbardziej w tzw. „koszyku wydatków podstawowych”, a więc w cenach żywności i usług bytowych. Człowiek zarabiający poniżej przeciętnej płacy (a jest ok. 70% pracujących) to ok. 80% swojej pensji wydaje na żywność, mieszkanie i jego utrzymanie. Jeżeli przeciętna płaca wzrosła w ciągu roku o 7%, to konsekwencją jest odpowiedni wzrost cen żywności i usług związanych z zamieszkaniem. Problemy rosną, gdyż średnia jest miernikiem złudnym. Średnia płaca wzrosła o ponad 8% w sektorze komercyjnym, ale w tzw. budżetówce tylko o 2%, wzrost emerytur to tylko 3%. W efekcie pracownicy budżetówki i emeryci zarabiając mało, realnie zarabiają coraz mniej, inflacja powoduje, że biedni biednieją, bogatsi mają szansę się wzbogacić. Kwotowe ustalenia progów i świadczeń ze strony państwa, przy jednoczesnym procentowych ustaleniu wpływów podatkowych, powoduje, że budżet państwa więcej zarabia, a realnie mniej wydaje. Nie jestem jednak przekonany, czy emeryt, żyjący za 1000 zł, urzędnik z pensją na rękę 2 000 zł, czy pielęgniarka w szpitalu, są szczęśliwi, że dzięki ich zbiednieniu państwo stać na wielkomocarstwowe duperele wydatkowe.
Inflacja jest więc nieszczęściem dla większości społeczeństwa. Jest formą wyrafinowanego oszustwa, fałszowaniem pieniądza, ukrytym obniżaniem pensji i świadczeń, okradaniem naszych oszczędności. Moje pokolenie to dobrze pamięta, wie także jak wysoka jest cena wychodzenia z hiperinflacji. Ale co z tego, niska gorączka i niska inflacja nie jest traktowana poważnie. Ucho słucha tego, co chce się słyszeć. Dobrze jest dostać 500+, nawet poznając w sklepie, że owe 500 zł. nie jest warte tyle, ile było warte trzy lata temu.
W czasie kampanii wyborczej inflacja jest słowem niecenzuralnym, karmią nas za to nieograniczonymi obietnicami dolewania strumienia pieniędzy. Ognia nie gasi się benzyną, inflacji rozdawnictwem pieniędzy… Ale kto by o tym myślał, skoro przyjemniejsze jest fantazjowanie o wydawaniu podarowanej gotówki.