Są problemy istotne, którymi powinien zajmować się rząd (inflacja, bezpieczeństwo) oraz sprawy nieistotne, którymi rząd się zajmuje. Do tych drugich należy gorliwość w ochronie zdrowia i życia rowerzystów.
Nikt nie powie szczerze o co chodzi, a chodzi o to, że rowerzyści, piesi i drzewa przydrożne zagrażają wygodzie jazdy zmotoryzowanym. Częstochowa, jak głoszą media, wybrana została, w drodze głosowania, jako miasto przyjazne kierowcom, to akurat każdy rowerzysta, pieszy i drzewa odczuwa. Postęp i poprawność (w skrócie PiP-a) kneblują usta, pojawia się więc ubrany na sportowo, w obcisłe Kliptuś-Bajtuś i ogłasza: zwiększamy zamordyzm wobec rowerzystów w trosce o ich bezpieczeństwo. Ostatnio obyło się nawet bez Kliptusia, bardzo dyskretnie Minister Infrastruktury wprowadził rozporządzenie o nowych mandatach dla cyklistów. Nie trąbiły o tym media, zainteresowanych mogę jedynie odesłać na stronę Komendy Głównej Policji.
Otóż, od 1 sierpnia, policja nie ograniczy się do nakazów dmuchania w balonik i wskazywania, że złamałeś jakąś „świętą zasadę” jeżdżenia po drogach publicznych. Zajmie się także skrupulatnie stanem technicznym twojego roweru, w szczególności sprawdzeniem dogmatu sześciu punktów. Masz bowiem człowiecze, w trosce o twe zdrowie, mieć: dwa światełka z przodu, dwa światełka z tyłu, sprawny jeden hamulec i dzwonek nieagresywnie dzwoniący. Młodzi jeżdżą na elektrycznych hulajnogach, więc ich te przepisy (jak i żadne inne) nie dotyczą. Starszy, doświadczony, ot – taki Kapsa w łykendowej jeździe – trzyma się zazwyczaj dwóch zasad: nie krzywdź innych i nie daj się zabić.
To jednak nie działa, gdy nie ma dzwonka i innych atrybutów cywilizacyjnych. W trosce o życie podstarzały rowerzysta może mieć kask ze światełkiem, bluzę z pasem odblaskowym, paski błyszczące na rękawach i rękawiczkach, światełka z boku kół, wyglądać jak choinka. Cóż z tego, ale, w wyznaczonym rozporządzeniem miejscu, ma tylko jedno światełko i to świecące inaczej niż chciał ministerialny (de)prawator. Czy stoi, czy leży – mandat 500 zł się należy. Ponieważ wytrawny i troszczący się o zdrowie cyklista i tak oświetlony jest lepiej niż Aleje w Dożynki, to wyśledziwszy nowy przepis prawny, pewnie się w owe „urzędowo zdefiniowane” lampki zaopatrzy. Ale dzwonek…
Przyznam tu się do swojej głębokiej awersji do dzwonków, klaksonów, megafonów, głośników z samograjami i stukniętych motocyklistów. Ci ostatni specjalnie psują swe pojazdy, by większym hukiem z silnika postraszyć dzieci i staruszków. Klaksonistami zazwyczaj bywają samce alfa, chcąc pokazać siłę panowania na jezdni. Podobny walor mają „dzwonkarze”: „na bok chamy, bo pan jedzie”. Poczucie bezpieczeństwa nie wynika z chamstwa, lecz z kultury. Lepiej nawet, gdy mamy pierwszeństwo, ustąpić, zahamować, grzecznym głosem poprosić, niż dryndoleniem podkreślać swoją ważność.
Zresztą dzwonienie nic nie daje. Ludność piesza, zmotoryzowana i rowerowa, wymyśliła sposób izolowania się hałasem przed hałasem. Nakłada sobie słuchawki na uszy, dzwonić i trąbić można na takich w nieskończoność. Może więc lepiej, by rząd zajął się czymś poważniejszym niż troską o bezpieczeństwo tych, którzy już się czują bezpieczni. Chyba, że w tym dzwonieniu widzi minister jakiś głęboko ukryty, patriotyczny, sens.