Jakby to dla nas dziwnie nie brzmiało, częstochowski zespół reprezentował w Dubaju kulturę europejską, grając na dudach szkockie melodie. I bardzo dobrze… Wytłumaczenie rodzimemu dubajczykowi, że Częstochowa nie leży w Szkocji przekracza możliwości lingwistyczne. Tyle go to interesuje, ile częstochowianina przynależność państwowa Dubaju.
Kiedyś sam znalazłem się w podobnej sytuacji niemożności, gdy próbowałem wytłumaczyć Szwedce, że nie jestem Czechem. Jak to – jej zdaniem – nie jestem Czechem, skoro mam na imię Jaroslaw, a na nazwisko Kapsa. W dodatku pijam jasne piwo. A Polak, jak powszechnie wiadomo, ma nazwisko kończące się na -ski i pija wódkę. Wybrnąć się tego sporu mogłem jedynie, odwołując się do odwiecznego prawa natury stanowiącego, że każdy człowiek jest tym, za kogo się uważa.
Francuz pija wino, Czech – piwo, a Polak wódkę. To najkrótsze określenie istniejących od prawieków podziałów w Europie. Piwo i wino było podstawą istnienia cywilizacji tak długo, aż narody nie zrozumiały, że szkodliwym jest siusiać do rzeczki powyżej miejsca czerpania wody. Z przyczyn klimatycznych nie wszędzie można było uprawiać winorośl, wiec z tego rodził się podział. W Polsce rodzimym trunkiem był miód sycony i piwo. Wino sprowadzano, więc stało się trunkiem bogatszych. Za winem, zwłaszcza wytrawnym, przeciętny Sarmata specjalnie nie przepadał, rozkoszował się słodką małmazją lub węgrzynem (tokajem). Szlachetne wina włoskie, francuskie czy reńskie dosładzał miodem, podsypywał imbirem i cynamonem, stąd womitowanie było elementem każdej magnackiej imprezy.
Piwo nie było lepszym napitkiem, robił je każdy, lepiej lub gorzej, według własnej receptury. Używano przez oszczędność dzikiego chmielu, a trunek na tej bazie wywoływał trzydniowego kaca. Mieszano też z piwem belladonę i inne psychodeliczne ziółka – kombinowano jak tylko się dało, by się lepiej zabawić. Nie powinno nas dziwić, że przeciętnie wypijano ok 3 litrów piwa dziennie. To nie był ‘krzepki Harnaś” – piwo średniowieczne to ciemna, pożywna breja z mocą rzadko przekraczającą 2 proc.
Jeśli chodzi mocniejsze alkohole, to jak sama nazwa ( al- co-hol) wskazuje, podobnie jak i inne zdobycze cywilizacji, przytargaliśmy to od Arabów w latach wojen krzyżowych. Alchemicy (znowu to Al: tak jak Al-gebra czy Al-kajda) islamscy, niepijący ze względów religijnych, wynaleźli destylacje i wytworzone w ten sposób trunki sprzedawali jako lekarstwa. Moda ta stopniowo upowszechniała się, każdy naród przepędzał przez destylarkę to, co miał. Włosi i Francuzi wino, uzyskując grappę, koniak, armaniak itd.; narody sadownicze owoce, stąd gruszkówki, calvadosy, śliwowice. Szkoci przedestylowali swoje kiepskie piwo z jęczmienia i owsa zaprawiane jałowcem. A Polacy… My byliśmy euro-potęgą w produkcji zboża, piwo robiliśmy też ze zbóż (pszenicy, żyta, jęczmienia) i takie piwo destylowaliśmy. Wcześniej od nas Bawarczycy przedestylowali pszenicznego Paulanera, nazywając uzyskany produkt „aqua vita”; u nas nazywanego: okowita. Produkt na bazie piwa zbożowego po pierwszej destylacji był dość mętny, stąd okowitę przyzywano „szumówką”. Wytrwałość jednak rodzi słodkie owoce – na przełomie XIV i XV w. polscy gorzelnicy wprowadzili metodę dwukrotnej destylacji, uzyskując krystalicznie czysty napój o mocy blisko 70 proc.. I to właśnie ten wynalazek określono w 1405 r. w księgach sądu sandomierskiego jako wódka…
Żaden Rosjanin, Fin czy Szwed nie może nam tego odebrać. Wódka jest nasza, to po wódce nasi pobili Krzyżaków pod Grunwaldem. To jest jedyna rzecz wynaleziona w Polsce, która weszła i nadal jest w globalnym obiegu. Brońmy swojego wódczanego honoru jak niepodległości. Czym bowiem byłaby nasza Rzeczypospolita bez wódki…?