Można już typować wygranego mistrzostw EURO 2012 w Polsce. Największy sukces osiągnął koncern południowoafykański SABMiller, właściciel marek Tyskie i Lech. Tuż za nim plasuje się Heineken z Żywcem i Warką.
Zwycięstwo Burów nad Holendrami nie jest z naszej strony ukłonem wobec państw trzeciego świata; zyski i tak trafiają w biały kosmos, czyli do globalnych banków.
Udało nam się (w końcu nam się w Polsce coś udało) urządzić prawdziwy festiwal promocji piwa. Nawet piłka w tym specjalnie nie przeszkodziła. Zerwaliśmy z tradycją kultury wódczanej, odeszły w zapomnienie zwyczaje winno-owocowe; piwo stało się panem dusz naszych.
Przyznam: lubię i poważam piwo; zwłaszcza zimne, przynoszące ukojenie po wysiłku. Po robocie – piwo się należy… Euro udowodniło przeżytek tego twierdzenia. Piwo ma być zamiast roboty: przed, po i w miejsce wysiłku. Piwo pokrewne jest patriotyzmowi: rośnie po nim popyt na flagi biało-czerwone, głośniej śpiewa się hymny, a minister Rostowski radośniej liczy wpływy z akcyzy. Gdyby jeszcze pozwolił palić na tych stadionach, budżet stać by było na podwyżkę dla strażaków.
Upowszechnienie „piwo-picia” mógłby sobie rząd, albo chociaż opozycja, zapisać jako sukces. Tyle, że u nas każde zwycięstwo rodzi kłopoty, dlatego wolimy świętować przegrane. Kto jak kto, ale wychowany na porterze Rostowski wie o tym doskonale.
Zaczepił mnie w okolicach dworca fan piłkarski, wyraźnie od tygodnia przemęczony meczem z Czechami. Jak bywa w takiej sytuacji, zaapelował do ludzkiej solidarności, prosząc o parę złotych na piwo. Już miałem zwyczajnie nie dać, wzorując się na Wandzie, która nawet Niemcowi nie dawała. Tknął mnie jednak instynkt urzędniczy.
-A czy Pan, że tak powiem – spytałem formalnie – ma wszelkie upoważnienia ze strony NGO [skrót od ang. nazwy „non governmental organisation”, tzn. „organizacja pozarządowa”-red.] uprawnionej do prowadzenia kwesty ulicznej? Bo ewentualnie, gdyby Pan zbierał datki przez internet, to Ministerstwo Finansów nie wie, jak się do tego dobrać, ale jeśli, na ten przykład, przez telefon, to mogą z Pana nawet VAT ściągnąć. Nie chcę Pana dołować, ale jak dam Panu zeta, to będzie Pan musiał w „Gazecie Wyborczej” i innych biuletynach rządowych publikować sprawozdanie z przeprowadzonej kwesty, uzupełnione opinią biegłego z rachunkowości. Gdybym, szukając optymalnych rozwiązań, rozumiejąc problem, po prostu postawił Panu piwo, obciążą Pana PIT- em i podatkiem od darowizny, bo na nieszczęście nie jesteśmy spokrewnieni. Jeśli zaś chodzi w tym przypadku o VAT…
-VAT?! VAT?! Wal się na wacie, sknero jedna skundlona, ty tusku papieski ze zzieleniałą wątróbką – odrzekł mi dumnie kibic i pomaszerował walczyć pod Grunwaldem.
I co tu robić w takiej sytuacji, panie Rostowski, by nie narazić siebie i rządu na obywatelskie obelgi? Pogadajmy, pani Ministrze, jak rozsądny Polak z Polakiem. Pan umiesz liczyć, ja też. Z każdej wypracowanej przeze mnie 5-złotówki, Pan (państwo) zabierasz 2 zł; zostaje 3 zł, w sam raz na piwo. Jak wydam lub dam na piwo, Pan z tych 3 zł zabierasz 2 zł. Ja ma radość z przepitej złotówki, pan na emerytury rolników i budowę autostrad masz 4 zł. Ja się cieszę, pan nie tracisz, pan zarabiasz, mnie głowa boli. Wszystkim wtedy dobrze. A więc, Panie Ministrze, zwolnij od regulacji i promuj akcję: daj bliźniemu na piwo. Wielbłąd pija na pustyni, Polak wszędzie. I tak się ten nasz kraj i nasza gospodarka europejska rozwija. Słyszysz Pan, Panie Ministrze, zrób Pan w końcu dobrze Polakom, się im należy…