– Drobny deszczyk niebo strzygł, a nieboszczyk deskę gryzł… – tak sobie śpiewam, bo śpiewać może każdy. Niektórzy śpiewają na wspólników, a wtedy stają się świadkami koronnymi albo celebrytami marki Serafin. Po odpowiednim zaśpiewie dochodzi do orgii społecznego oburzenia, wyrażanego ustami polityków lub mediów.
Deklaracje polityków o odejściu od korupcyjno-nepotycznych mechanizmów nomenklaturowych traktować należy jak obietnice drapieżników o przejściu na wegetarianizm. Taki system partyjny stworzyła natura i nie spodziewajmy się cudu. Oburzać, owszem, trzeba się i należy. Krokodyl też płacze po obiedzie. Nie ma lekcji etyki w szkołach, więc jak młoda radna ma odróżnić politykę od prostytucji. A że w ramach krytyki obyczajów kogoś się personalnie obrazi? Bywa.
Stefana Starzyńskiego wspominamy jako wybitnego prezydenta Warszawy, bohatera czasów wojny. Było jednak tak, że panu Starzyńskiemu Władysław Studnicki – ostro i po oczach – wytknął nepotyzm i partyjne rozdawnictwo posad. Co szczególnie zabolało prezydenta, Studnicki nazwał go „zawodowym piłsudczykiem”, a wiec typem utrzymującym się z bycia takowym. Ponieważ był to czas sanacji moralnej, Studnicki trafił do więzienia. Nie pomogło mu nawet, jak w sądzie punkty po punkcie udowodnił swoje zarzuty. I tak miał szczęście. Adolfowi Nowaczyńskimu, który pana Piłsudskiego nazwał „komediantem”, oburzony „zawodowy piłsudczyk” (tym razem nie Starzyński) wybił oko. Do nieprzytomności banda legionowych oficerów pobiła w Wilnie Cywińskiego, któremu przypisano, że słowem „kabotyn” określił zachowanie Marszałka P. ( JP I?).
Takie były czasy, choć dziś z sentymentem i estymą wspominane. Kuriozum wytartym z pamięci i szkolnych podręczników była ustawa o ochronie pamięci i czci JP I, wydana w sposób usprawiedliwiający umundurowanych chuliganów katujących wileńskiego profesora. Zmarły Marszałek nawet nie przypuszczał, że na obronie Jego imienia mogą jechać buszujące na państwowym majątku kanalie z tzw. IV Brygady.
Dziś czasy inne, ale pozostały wśród polityków „przedwojenne” marzenia. Buszujący na państwowym majątku „zawodowi patrioci”, chcą by ich prawo w sposób szczególny chroniło przed krytyką. Tarczą ma być prokurator, bronią art 212 kk albo 226 kk. Treść tych artykułów interpretuje się możliwie szeroko, by zapewnić sobie komfort nietykalności. Dla odróżnienia wąsko musi być interpretowany art 228 kk, za korzyść majątkową uzyskaną przez polityka nie uznaje się zapewnienia dobrze płatnej posady w zamian za korzystne dla oferenta głosowanie.
Gdy etyka nie tyka polityka, to moralność bywa zbita. Wolność głosu jest wtedy jedynym ratunkiem chroniącym poczucie sprawiedliwości.
Ale i tu uwaga, wolność bez odpowiedzialności zmienia się w wylew chamstwa. Słowo ma znaczenie, gdy ktoś konkretny podpisuje się pod nim swoim nazwiskiem. Głos anonimowy łatwo zmienia się w donos lub obelgę, anonimowość jest przykryciem dla kłamstwa. Studnicki i Nowaczyński byli wielkimi, bo nie bali się podpisać pod swoimi słowy. Kto się tego boi, pozostanie – jak to określił JP I – zaplutym karłem.
1 Komentarz
Pisze pan: “… słowo ma znaczenie, gdy ktoś konkretny podpisuje się pod nim swoim nazwiskiem. Głos anonimowy łatwo zmienia się w donos lub obelgę, anonimowość jest przykryciem dla kłamstwa…”.
Bywa, że się zamienia w “wylew chamstwa” i kłamstwa, ale nie musi…
Czasy takie, że tylko nieliczni, chcący uprawiać uzasadnioną krytykę “władzy” wszelakiej i kurewstwa w życiu publicznym mogą pozwolić sobie na luksus “jawności”… pozostali jednak – by im nie “wybito oka” albo i nie “pobito do nieprzytomności” – ważąc publiczne korzyści i potencjalne osobiste straty, korzystają z nicka…
Jeśli zachowują miarę, a swe opinie i oceny uzasadniają oraz przywołują twarde fakty i dane… to, IMHO, wykonują pożyteczną pracę…
Bywa też, że tym “odważnym” i “niezaplutym karłom” – podpisującym się swoim nazwiskiem – odwagi starcza jedynie na poruszanie spraw i tematów miałkich, “bezpiecznych”, historycznych… nie budzących ani “orgii społecznego oburzenia”, ani responsu krytykowanych delikwentów odpowiedzialnych za stan spraw publicznych, skłaniających ich choćby do zawstydzenia i zmiany niecnych praktyk, dając tym samym cień nadziei na zmianę “chorego” status quo…
Nie byłoby problemu, przynajmniej w takim natężeniu, gdyby przedstawiciele środowisk opiniotwórczych (media, środowiska akademickie…), względnie niezależne od “władzy”, “częstowały” publikę swoimi opiniami i stanowiskami w kluczowych sprawach “życia miasta”…
Pisze pan: “… słowo ma znaczenie, gdy ktoś konkretny podpisuje się pod nim swoim nazwiskiem. Głos anonimowy łatwo zmienia się w donos lub obelgę, anonimowość jest przykryciem dla kłamstwa…”.
Bywa, że się zamienia w “wylew chamstwa” i kłamstwa, ale nie musi…
Czasy takie, że tylko nieliczni, chcący uprawiać uzasadnioną krytykę “władzy” wszelakiej i kurewstwa w życiu publicznym mogą pozwolić sobie na luksus “jawności”… pozostali jednak – by im nie “wybito oka” albo i nie “pobito do nieprzytomności” – ważąc publiczne korzyści i potencjalne osobiste straty, korzystają z nicka…
Jeśli zachowują miarę, a swe opinie i oceny uzasadniają oraz przywołują twarde fakty i dane… to, IMHO, wykonują pożyteczną pracę…
Bywa też, że tym “odważnym” i “niezaplutym karłom” – podpisującym się swoim nazwiskiem – odwagi starcza jedynie na poruszanie spraw i tematów miałkich, “bezpiecznych”, historycznych… nie budzących ani “orgii społecznego oburzenia”, ani responsu krytykowanych delikwentów odpowiedzialnych za stan spraw publicznych, skłaniających ich choćby do zawstydzenia i zmiany niecnych praktyk, dając tym samym cień nadziei na zmianę “chorego” status quo…
Nie byłoby problemu, przynajmniej w takim natężeniu, gdyby przedstawiciele środowisk opiniotwórczych (media, środowiska akademickie…), względnie niezależne od “władzy”, “częstowały” publikę swoimi opiniami i stanowiskami w kluczowych sprawach “życia miasta”…