Mieszkańcy bloku przy ulicy Skłodowskiej 5 twierdzą, że są zatruwani przez dym wydobywający się z komina sąsiedniego budynku. Słali już pisma do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, do Powiatowej Inspekcji Nadzoru Budowlanego, do miejskiego Wydziału Ochrony Środowiska, Rolnictwa i Leśnictwa, a nawet do samego prezydenta Częstochowy Krzysztofa Matyjaszczyka (SLD). Batalia toczona od wielu miesięcy nie przyniosła jednak efektów, a że zima za pasem – mieszkańcy ze Skłodowskiej 5 obawiają się nasilenia zadymienia, bo kotłownia z pewnością pracować będzie na pełnych obrotach, by ogrzać lokale w sąsiednim budynku.
Oburzeni mieszkańcy bloku przy ulicy Skłodowskiej 5 opowiedzieli nam swoja historie:
– Na przeciwko naszego blok stoi budynek, z którego wydobywa się bardzo uciążliwy dla nas dym.
Nasz blok wybudowany został w 2008 roku, ma jedną klatkę, 13 mieszkań, 3 piętra i poddasze, to raczej mały blok. Ten nowy blok naprzeciwko został wybudowany jakoś 3-4 lata później po naszym. On jest na podstawie kwadratu, 3-piętrowy, szerszy niż nasz. Jednocześnie do naszego bloku dobudowano budynek – taki sam jak ten na przeciwko. Pisaliśmy nawet pismo do urzędników, że ten budynek nie ma adresu na elewacji, odpisano nam, że „ma nr 1 i że jest to budynek jednorodzinny” – chociaż ma 3 piętra.
Dowiedzieliśmy się, że w budynkach są dwa piece i dwa kominy, i to właśnie z tych kominów wydobywa się stale ten koszmarny dym.
Wcześniej sąsiedzi zwracali uwagę właścicielowi tego budynku, ale to nic nie dało. Pytaliśmy, czemu nie podłączy się do sieci miejskiej, to odpowiadał, że nie ma pozwolenia z miasta. Rano ktoś do tej kotłowni wchodzi, jakiś pracownik, natomiast sam właściciel przyjeżdża czasem. Kiedyś przywiózł jakieś wory, wniósł tam i jak rozpalił, to się rozniósł smród siarkowodoru. Mnie się zrobiło tak niedobrze i słabo, że musiałam wezwać pogotowie. Zresztą nie raz. Ja akurat mam dwa pokoje od strony tego budynku. Nie da się okna otworzyć. Jestem alergikiem.
Pisaliśmy pisma do wydziału środowiska w urzędzie miasta, pod którym wszyscy mieszkańcy naszego bloku się podpisali. W międzyczasie byliśmy z osobistą wizytą u naczelnika wydziału ochrony środowiska Andrzeja Szczerby, u wiceprezydenta Piotr Grzybowskiego i też u samego prezydenta Krzysztofa Matyjaszczyka. Władze są głuche na nasze interwencje. Wszystkim mówiliśmy, że my tylko chcemy żyć w spokoju i w normalnym powietrzu.
Sąsiad wzywał straż miejską wieczorem i prosił, by przysłano tam drona, by zrobił pomiary, bo ten dym jest wyjątkowy gryzący, aż szczypie w oczy. Zresztą straż wzywaliśmy wielokrotnie, która owszem przyjeżdżała, ale stwierdzali tylko, że to jest po prostu za bliska odległość tych budynków od siebie, i stąd ten problem. Wcześniej to był czarny dym, dosłownie, a obecnie zmienił wygląd. Teraz jest taki jakby proszek, może mniej widoczny niż przedtem, ale chyba jeszcze bardziej uciążliwy.
Nawet wieczorem czy w nocy, gdzie można by otworzyć okno, schłodzić i przewietrzyć mieszkanie, to się nie da, bo ta kotłownia działa cały czas, całą dobę. I my przy takich upałach jak są teraz, siedzimy zamknięci. Sytuacja jest naprawdę kuriozalna, żebyśmy się dusili we własnych mieszkaniach kupionych za „ciężkie” pieniądze i to nie z naszej winy – opowiadają mieszkańcy.
