Andrzej Zembik, prócz wszelkich innych cech tworzących z niego Andrzeja Zembika, jest także artystą fotografikiem. Artyzm jego polega na wydobywaniu z banalnej rzeczywistości treści nieoczywistych. I taka nieoczywistość jest wartością wystawy przygotowanej wspólnie z Romanem Timofiejukiem pt „Biało-Czerwona”. Wystawę prezentowano na 100 lecie Niepodległości w Gdyni, teraz na 101 – lecie trafiła do częstochowskiego Ośrodka „Gaude Mater”. Trafiła poważnie okrojona, bo u nas nie ma czasu, miejsca i woli robienia kultury, zwłaszcza innej niż kulturystyczna.
Za długo znam Andrzeja bym mógł pisać o nim w tonie innym od superlatywnego. Przesłanie prezentacji wystarczająco dobrze opisali Barbara Major i Marian Panek, więc jako niekulturalny laik wiele nie dodam. Zresztą magiczność trzeba widzieć, a nie o niej czytać. Wisi zatem prawie plakatowy fotos flagi biało-czerwonej, gdy patrzysz z bliska widzisz smugi rdzy, bo to nie flaga, ale wykadrowany fragment burty statku. Biel i czerwień można równie dobrze przedstawić w czarno-białej szarości, gdy gładź morza styka się z bielą nieba. Można także przełamać prostotę podziału, uchwycić flagę (burtę) w procesie powstawania, z cieniem liny, na której kołysał się malarz.
Innymi słowy to co jest jasne i oczywiste, staje się cytatem innego jasnego i oczywistego urywka rzeczywistości.
Dumam sobie zatem, kontynuując proces obserwacji polegający na naprzemiennym zbliżaniu i oddalaniu się od fotografii. I tak sobie myślę, jakby na to zareagował osobnik uważający siebie za Prawdziwego Patriotę (w skrócie nazywam go PePe). Otóż PePe mógłby się poczuć moralnie zgwałcony interpretacją artysty. PePe ma zakodowany określony obraz świata, w nim tak Barwy Narodowe, jak i sam Naród i Ojczyzna należą do sfery ściśle określonej symboliki. Flaga nie może wyłaniać się z banalności, ona powinna dumnie łopotać, a najlepiej gdyby ten łopot rozbrzmiewał nad zwałami trupów, poległych lub zabitych w Obronie Ojczyzny. Z braku wojen i trupów łopot flagi dopuszczalny jest, gdy prowadzi lud roboczy na barykady lub, gdy zagrzewa naszych do heroizmu boiskowego w walce z piłkarzami Wysp Owczych. W obu tych wersjach zastępczych, chodzi o pokonanie podstępnego wroga, wewnętrznego lub zewnętrznego, który chce nas pozbawić Honoru.
Pomysł zatem, że flaga, zamiast dumnie wisieć, wyłania się z banalnej rzeczywistości, jest Obrazoburstwem. PePe stara się rozdzielać; jest świat ideału obejmujący symboliczny Wielki Naród i Jeszcze Większą Ojczyznę, i ten świat kochać należy promienną, romantyczną miłością. I jest świat banału, którego PePe serdecznie nie znosi. W tym świecie banału zdarzają się rdzewiejące burty, krzywe chodniki, niekulturalni ludzie, a zamiast poświęceń preferowany jest geszeft.
Chciałoby się wziąć i za uszy pociągnąć tą banalną ludzkość do poziomu anielskiego, ale ludzkość jest oślo odporna, ma swoje – zazwyczaj przyziemne – pomysły na własną drogę w poszukiwaniu szczęścia.
Na szczęście PePe nie pójdzie na Zembikową wystawę, raczej z daleka omija galerie sztuki, wietrząc w nich podstępne knowanie wroga. Uczci więc święto Niepodległości w sposób tradycyjny: Kościół, Akademia, Defilada, a następnego dnia pójdzie ukulturalniać się w Galerii Jurajskiej.