Co by człowiek nie napisał i tak będzie nieaktualne, gdy się drukiem ukaże. Przyjąć to trzeba z pokorą. Moje serce i głowa jest na Ukrainie, o niczym innym myśleć, a więc i pisać nie mogę. A tam sytuacja nieprzewidywalna, zależna od człowieka, zwanego Putinem, który daleko odjechał od rzeczywistości.
W pewnych kwestiach nie ma podziałów. Wspieram proukraińską politykę prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego, doceniam z szacunkiem ich wysiłki, ich aktywność międzynarodową. Z niechęcią obserwuję partyjne próby lansowania się na „tragedii sąsiadów”, bez względu na to, czy robi to PiS, PO czy Lewica. Wiem, że słupki sondażowe są dla nich najważniejsze, z tego żyją, od tego zależna jest ich kariera zawodowa, ale nie powinno to usprawiedliwiać moralności „hien cmentarnych”, we wszystkim widzących swoje „polityczne złoto”.
Jedność wobec Ukrainy nie przekreśla naszych, polskich, wewnętrznych sporów. Gdyby ich nie było, Polska dobrowolnie zrezygnowałaby z demokracji, gdyż jej istotą jest możność artykułowania różnych poglądów. Zagrożenie zewnętrzne wymaga porozumienia partnerskiego. Nie jest możliwe zorganizowanie pomocy dla Ukraińców bez angażowania samorządów, organizacji społecznych, różnorodnych grup obywatelskich, a także bez udziału i samoorganizacji uchodźców ze zniszczonego wojną kraju. Pomocniczość powinna być podstawową zasadą tych działań, rząd – przede wszystkim – powinien znieść bariery utrudniające społeczną aktywność. Nie trudno je wskazać.
Minister Niedzielski mówi, słusznie, o objęciu uchodźców nieodpłatną opieką zdrowotną. Musi jednak zdawać sobie sprawę (chyba, że odleciał, jak Putin, od rzeczywistości), że publiczna służba zdrowia znajduje się w organizacyjnej ruinie, że nie można dziś zapewnić właściwej opieki 80-letniej częstochowiance, cierpliwie, przez ponad pół wieku płacącej składki ubezpieczeniowe. Jedną z przyczyn tej zapaści jest brak lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych. Jeśli więc, słusznie, chcemy pomagać uchodźcom, znieśmy bariery utrudniające podjęcie pracy przez ukraińskich lekarzy, ratowników, pielęgniarki, uznajmy ich dyplomy, bo ich kwalifikacje nie są gorsze niż naszych. Podobnie bez zatrudnienia ukraińskich nauczycielek, wychowawczyń przedszkolnych, opiekunek dziecięcych, nie zapewnimy właściwej pomocy i możliwości kontynuacji edukacji przez tysiące dzieci. Musimy, we własnym interesie, znieść możliwie dużo barier utrudniających angażowanie się Ukraińców w różnorodne działania pomocowe, nie możemy pozwolić, by uczyniono z nich bierną masę, zamkniętą w gettach i tam oczekującej na paczki żywnościowe.
Partnerstwo powinno być zasadą współdziałania rządu z samorządami. Prawie każde polskie miasto, prawie każda gmina, ma swojego „bliźniaka” na Ukrainie. Jak było dobrze, to się robiło tam wycieczki na wódkę. Teraz jest źle – tym bardziej trzeba owo bliźniactwo utrzymać. Utrzymywać, póki się da, kontakty, identyfikować potrzeby, organizować pomoc. Rząd nie może tego zastępować, musi wspierać. Dla władzy niedemokratycznej, dla takich różnych Putinów, wartością jest bierność społeczeństwa. Chcąc wygrać z tymi Putinami, musimy być aktywni i solidarni, musimy centralizm zastąpić pomocniczością.