„Noc czarnych teczek” w relacji naocznego świadka – Jerzego Synowca, byłego posła ziemi częstochowskiej z ramienia Konfederacji Polski Niepodległej.
– Jak pan trafił do polityki? Czy na fali przemian ustrojowych lat 80-tych?
– W roku 80-tym byłem członkiem Solidarności w Izbie Rzemieślniczej w Częstochowie. Na początku stanu wojennego urodziła mi się córka i nie myślałem wówczas o polityce. Działalność polityczną rozpocząłem jako członek zarządu Solidarności w 1987 r., kiedy pracowałem w częstochowskim Veritasie. Po pewnym czasie zorientowałem się, że nie odpowiada mi działalność związkowa i nawiązałem kontakt z Konfederacją Polski Niepodległej. Wtedy zajmowaliśmy się propagowaniem programu. Jeździliśmy po województwie częstochowskim na różne spotkania, propagując program zawarty w broszurze Moczulskiego „Rewolucja bez rewolucji”. Byliśmy zorganizowani na wzór Piłsudskiego, szefem obszaru śląskiego był Adam Słomka, a ja kierowałem okręgiem częstochowskim, którego formalnym szefem był Krzysztof Maciej Popenda z Dobrodzienia. W okręgu częstochowskim mieliśmy około setki czynnych działaczy, a sympatyków znacznie więcej. W tym czasie oczywiście Solidarność już mocno działała. Mieliśmy jako KPN z nimi poprawne relacje, ale nie przyjacielskie, przede wszystkim dlatego, że nie mieliśmy od początku zaufania do Lecha Wałęsy.
– Czy KPN brał udział w wyborach kontraktowych w 1989 r.?
– Zbojkotowaliśmy te wybory, bo nie były demokratyczne. Przystąpiliśmy jako KPN do pierwszych wolnych wyborów w 1991 r. Nikt wówczas nie dawał nam szans, a jednak w okręgu częstochowskim odnieśliśmy sukces. Z listy KPN senatorem został Zygmunt Węgrzyn, a ja zostałem posłem. KPN wprowadził wtedy do parlamentu 52 posłów i 4 senatorów.
– KPN miał konkurencyjny program do obozu Wałęsy…
– Od początku pracy w Sejmie posunięcia Wałęsy były dla nas bardzo dziwne, widzieliśmy jak bardzo się zmienił. Pytaliśmy: co się dzieje? Bo przecież był klub Solidarności, to byli jego koledzy, a on nawet do nich nie doszedł na pierwszym posiedzeniu Sejmu. Był obstawiony „borowcami”. Przeżyliśmy wtedy pierwszy szok, który pogłębiło wzmacnianie „lewej nogi” – mówienie o pluralizmie, o wybaczeniu, o jedności…
Ten brak zaufania potwierdził się w konkretnym momencie, kiedy Janusz Korwin-Mikke złożył w maju 1992 r. wniosek o uchwałę lustracyjną. Zrobił to z premedytacją w tym czasie, kiedy marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski był w RPA i nie mógł „zamrozić” uchwały lustracyjnej. Przy głosowaniu ta uchwała jakimś cudem przeszła. Zobowiązywała ona ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza do wykonania uchwały w trzech etapach. Po pierwsze, zlustrowani mają być posłowie, senatorowie, ministrowie. Po drugie, sędziowie, prokuratorzy, adwokaci. Po trzecie, wojewodowie, prezydenci miast, burmistrzowie i wójtowie.
4 czerwca 1992 r. pojawiła się lista Macierewicza z nazwiskami kilkudziesięciu członków rządu, posłów i senatorów, którzy według zachowanych zapisów archiwalnych z czasów PRL byli tajnymi współpracownikami SB.
– Czy lista Macierewicza została publicznie ogłoszona?
– Nie. Pierwsze posiedzenie Sejmu w dniu 4 czerwca otwierał marszałek Chrzanowski. Drżały mu ręce i głos, dlatego musiał zastąpić go wicemarszałek Andrzej Kern z Porozumienia Centrum. Siedzimy sobie w fotelach sejmowych, a tu nagle zrobiło się straszne zamieszanie, jakby bomba gdzieś wybuchła. Wszyscy zaczęli biec do wyjścia. Ja też. Nagle drzwi budynku się otwierają i wchodzi minister Macierewicz, a obok niego uzbrojeni po zęby „czarni” funkcjonariusze z pudłami pełnymi dokumentów. Gdy wróciliśmy na salę zaczęła się dyskusja, w jaki sposób lista Macierewicza ma zostać udostępniona parlamentarzystom. Padła propozycja, by obrady Sejmu utajnić. W głosowaniu posłowie odrzucili ten wniosek. Wszyscy byliśmy w szoku. Stanęło na tym, że posłowie mieli się pojedynczo zgłaszać do jednego pokoju starego hotelu poselskiego. Tam były nam wręczane szare koperty z nadrukiem ściśle tajne. Posłowie siadali byle gdzie, na schodach, na progach, parapetach i czytali tajne dokumenty. Wszyscy byli bladzi jak ściana.
– Jak po tej przerwie potoczyły się obrady Sejmu?
– Na mównicę wszedł założyciel pierwszych wolnych związków zawodowych w Gdańsku Kazimierz Świtoń i powiedział, że oprócz tej listy agentów jest jeszcze druga lista, na której jest prezydent Lech Wałęsa i marszałek Wiesław Chrzanowski. Niestety odebrali mu głos.
– Czy pan widział dokumenty na temat Wałęsy?
– Po obradach Świtoń zaprosił mnie do siebie, do swojego pokoju poselskiego. Wtedy Kaziu pokazał mi kopie kilku dokumentów. Ja to czytałem, a włosy jeżyły mi się na głowie… Zdumiała mnie nie tyle treść, ale przede wszystkim daty. Były to papiery świadczące o współpracy Lecha Wałęsy z SB. Widniała na nich data 1971 rok.
– Czy mogły być to kopie oryginałów, które wypłynęły ostatnio od żony Czesława Kiszczaka?
– Tak. Teraz odnalazły się oryginały, a na początku lat 90-tych krążyły ich kopie.
– Co wtedy pańskim zdaniem powinien zrobić Wałęsa?
– Gdyby wtedy Wałęsa wyszedł na mównicę, zaraz po Świtoniu, przyznał się, przeprosił i powiedział: faktycznie podpisałem te kwity, ale teraz chce być z wami i pracować dla Polski, to by wszyscy go nosili na rękach, a pozostałych kapusiów z listy Macierewicza wykopalibyśmy z Sejmu i Senatu. Gdyby to nastąpiło, zupełnie inaczej potoczyłaby się historia III RP. Wałęsa szedł jednak w zaparte, a z nim wszyscy byli agenci.
– Które nazwiska agentów z listy Macierewicza najbardziej pana wtedy zaskoczyły?
– Do głowy by mi wcześniej nie przyszło, że tym jedynym agentem wśród posłów KPN okaże się nasz wódz Leszek Moczulski. Częstochowa też miała swoje za uszami. Wówczas mieliśmy ośmiu posłów ziemi częstochowskiej. Proszę zgadnąć, ilu spośród nich było tajnymi agentami? Trzech. Był to rekord. Proporcjonalnie w żadnym innym województwie wśród parlamentarzystów nie było aż tylu współpracowników SB. Byli to: Marek Boral (Socjaldemokracja RP), Georg Brylka (Mniejszość Niemiecka) i Józef Błaszczeć (Wyborcza Akcja Katolicka). W Polsce były dwa najbardziej inwigilowane ośrodki: Kraków ze względu na kardynała Wojtyłę i Częstochowa z powodu Jasnej Góry.
Dla mnie i dla czterech innych posłów KPN (Danuta Wierzbicka, Mietek Pawlak, Jan Mizikowski, Andrzej Rychlik) – KPN się skończył. Uznani byliśmy za zdrajców, bo odważyliśmy się wystąpić przeciwko Moczulskiemu. Przez kilka następnych lat, mimo że już było wiadomo kim był Moczulski, KPN działał pod jego przywództwem. Ja przeszedłem wtedy do klubu poselskiego „Ruch dla Rzeczpospolitej” premiera Jana Olszewskiego. Pozostali działacze KPN z Częstochowy zostali przy Moczulskim. Działali nadal pod przywództwem tajnego współpracownika o pseudonimie „Lech”…
– Czy tamte wydarzenia dziś widzi pan w innym świetle?
– Chodzi o to, by było wiadomo kto jest kim. Najgorszą kategorią dla mnie – myślę że dla wielu ludzi – jest tajny współpracownik, który był kolegą, i który donosił i pisał na innych raporty. Najgorsze kanalie to są Ci, którzy pod płaszczykiem przyjaźni zdradzali swoje środowisko. Dawno już powinna być przeprowadzona dekomunizacja, lustracja, a wszyscy agenci powinni zostać ujawnieni. Mam nadzieję, że teraz cały ten stary układ pęknie. Społeczeństwo musi dowiedzieć się całej prawdy.
8 komentarzy
Nie macie kogo pytać o 1980 rok, o dokonania pierwszej “Solidarności”?
Jakiegoś małego, słabo rozgarniętego człowieczka, który wszystko “widział” już 24 lata temu… niech opowiada o swoim wodzu Moczulskim, a nie bierze się za Wałęsę, którego znał tylko, jak widać, z esbeckich kwitów.
Nie macie kogo pytać o 1980 rok, o dokonania pierwszej “Solidarności”?
Jakiegoś małego, słabo rozgarniętego człowieczka, który wszystko “widział” już 24 lata temu… niech opowiada o swoim wodzu Moczulskim, a nie bierze się za Wałęsę, którego znał tylko, jak widać, z esbeckich kwitów.
Synowiec, Synowiec… nie wysilaj już tej jednej komórki mózgowej, bo musisz przecież jakoś żyć… chłopie byłeś i jesteś esbeckim nasieniem spod “sztandaru” KPN… takie były czasy – wszelkie gnidy, mali karierowicze, szpicle, drobni i grubi pijaczkowie… podłączali się pod ruchy wolnościowe… Dzisiaj zakompleksieni z poczuciem krzywdy dziejowej… wyłażą na wierzch i pierdolą trzy po trzy jacy to byli czyści i mądrzy. Nikt z nich nie zająknie się, że dzięki “Solidarności” -ruchowi społecznemu- przy wszystkichh jej słabościach i błędach, mamy wolną Polskę… na dobre i na złe, marzenie naszych Ojców i nasze… Wolna również dla ekspresji poglądów i opinii małych i większych kretynów, których ciągle na pęczki… niestety. ### I mamy rządy pisdzielstwa… chorego, mściwego i tumanowatego… ### Ale przeżyliśmy Bieruta, Gomułkę, Jaruzelskiego… przeżyjemy i Kaczora z Synowcem.
Synowiec, Synowiec… nie wysilaj już tej jednej komórki mózgowej, bo musisz przecież jakoś żyć… chłopie byłeś i jesteś esbeckim nasieniem spod “sztandaru” KPN… takie były czasy – wszelkie gnidy, mali karierowicze, szpicle, drobni i grubi pijaczkowie… podłączali się pod ruchy wolnościowe… Dzisiaj zakompleksieni z poczuciem krzywdy dziejowej… wyłażą na wierzch i pierdolą trzy po trzy jacy to byli czyści i mądrzy. Nikt z nich nie zająknie się, że dzięki “Solidarności” -ruchowi społecznemu- przy wszystkichh jej słabościach i błędach, mamy wolną Polskę… na dobre i na złe, marzenie naszych Ojców i nasze… Wolna również dla ekspresji poglądów i opinii małych i większych kretynów, których ciągle na pęczki… niestety. ### I mamy rządy pisdzielstwa… chorego, mściwego i tumanowatego… ### Ale przeżyliśmy Bieruta, Gomułkę, Jaruzelskiego… przeżyjemy i Kaczora z Synowcem.
Wara od Wałęsy człowieczku z mózgiem orzeszka włoskiego, swoje kompleksy lecz w inny sposób ,może niekonwencjonalny.My Naród, mówimy od…od Wałęsy
Wara od Wałęsy człowieczku z mózgiem orzeszka włoskiego, swoje kompleksy lecz w inny sposób ,może niekonwencjonalny.My Naród, mówimy od…od Wałęsy
“My Naród” uspokój się i pisz w swoim imieniu. Nie wikłaj porządnych ludzi w KODową aberrację.
“My Naród” uspokój się i pisz w swoim imieniu. Nie wikłaj porządnych ludzi w KODową aberrację.