Gdybym miał wybór, byłbym pasywistą. W czasach przepełnionych rozpalonymi aktywistami, pasywizm kusi mnie wizją leniwego nieróbstwa. Po co się wysilać, bez gwarancji, że włożona praca przyniesie społeczny pożytek? Z leniwym pasywizmem obserwuję szamotaninę aktywistów w sprawach określanych jako 3xK (KE, „kamienie”, KPO).
Rząd coś tam ustalił z KE, nazwano to „kamieniami milowymi”, i teraz tzw. opozycja ma poprzeć projekty ustaw „naprawczych”, by Polska zyskała środki z KPO. Sorry, ale co to mnie, k…., obchodzi. Trzeba było nie psuć, nie byłoby konieczności poszukiwania poparcia dla naprawiania. Rząd negocjował z KE kształt KPO i warunki uzyskania środków, jego zmartwienie, czy rzeczywiście wiarygodnie, składał w Brukseli obietnice. Nie moja sprawa, nie moje małpy, nie mój cyrk. Mogę jedynie z zaciekawieniem przyglądać się batalii o „kamień”, w tym szamotaninie związanej z wiatrakami na wsi.
Kiedyś ktoś mądry, z linijką w ręku, wykreślił granicę na pustyni, by bronić Sudańczyków przed Egipcjanami. Ponieważ pustynia była pusta, możliwe było wykreślenie idealnie prostej linii. W podobny sposób, by chronić ludzi przed wiatrakami, wzięto cyrkle i nakreślono 10H (wiatrak może być budowany w odległości od zabudowań nie mniejszej niż dziesięciokrotność jego wysokości). Negocjując z KE rząd zgodził się, że to rozwiązanie blokuje dofinansowany z KPO rozwój energetyki wiatrowej. Specjaliści w Warszawie wzięli więc cyrkle w ręce i zaczęli kombinacje: może wystarczy 500 metrów, a może mniej szkodliwe dla wieśniaków jest 700 metrów. I tak to się toczy, przy bezwładzie rządu, czekającego, by ktoś coś zrobił, tak by zrealizować, to co „my” obiecaliśmy. Jest to więc przykład absurdu, wobec, którego człowiek ma prawo zachować wstrzemięźliwy pacyfizm.
Tak się składa, wbrew domniemaniu warszawskiemu, że ziemia nie jest płaska. Ziemia, krajobraz, ludzie, ptaki, dziki i wiewiórki to ocean różnorodności, każde miejsce i każdy człowiek jest inny. Z tego powodu odległość kilometra, w zależności od miejsca, jest różna (niedowiarkom polecam, by się przebiec 10 km po różnorodnym terenie). Sama odległość, w przypadku wiatraków, nie może być kryterium decydującym. Gdyby ktoś chciał wybudować farmę wiatrakową na Przeprośnej Górce lub na Górze Ossona (odległość się zgadza, a warunki wiatrowe idealne), to bym poszedł protestować z transparentem lub bombą, mimo, że należę do sympatyków rozwoju energetyki z OZE. Myślę, że nie byłbym jedynym. Kreska i kółko wykreślone w centrali warszawskiej, nie jest i nie może być kryterium decydującym, gdzie realizować, nie obojętne dla ludzi, środowiska i krajobrazu inwestycje.
Tradycja, konstytucja i zdrowa logika przyznały głos decydujący w sprawach kształtowania przestrzeni publicznej wspólnotom lokalnym. Tylko na poziomie lokalnym można wydyskutować kompromis, pozwalający chronić indywidualne dobro, a jednocześnie realizować wspólne. O lokalizacji wiatraków powinny decydować owe, wydyskutowane, kompromisy, przeniesione w postać miejscowych planów zagospodarowania. Nie są potrzebne żadne referenda, żadne narzucanie zdania przez większość mniejszości, a tym bardziej żadne narzucanie rozwiązań przez centrum. Dla dobra kraju ważniejszy jest rozwój odpowiedzialnej samorządności niż rozwój, takiej czy innej, energetyki.
Jestem z Częstochowy, mam prawo tu się czuć jak u siebie, mam prawo współdecydować o moim mieście i jego przestrzeni. Warszawa niech się nie wtrąca, bo jej słoików nie podeślemy.