Hucznie i barwnie, w marszach patriotycznych „cała Polska” obchodzić będzie, 12 kwietnia, Millenium, rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego. W Warszawie dodadzą do tego pół-millenium – 500 lat od Hołdu Pruskiego. Dzień później katolicy świętować będą Niedzielę Palmową, a w piątek rocznicę ukrzyżowania Króla nie z tej ziemi.
Nic w tym nikogo nie razi. Można, a nawet trzeba, podnieść Chrobrego do rangi krzewiciela i obrońcy chrześcijaństwa, bo przecież krzewił religijność: wybijał zęby naruszającym post, kastrował cudzołożników, mordował pogan. Świętym nie był: wyłupił oczy krewniakowi, władcy Czech, publicznie zgwałcił ruską księżniczkę; czynił to jednak w zbożnym celu – umocnienia Państwa Polskiego. Nie wiem, czy wzorował się na Jarosławie Kaczyńskim, uparcie walcząc z Niemcami, a może na Mentzenie prowadząc zbrojną bandę, by złupić i spalić Kijów. Intelektualni rewizjoniści przypominają także rok 1000, Gniezno i namaszczenie Bolesława I na króla przez niemieckiego cesarza, epizod prawie jak z kariery Donalda Tuska. Zatem „marsz, marsz Polonia, nasz dzielny narodzie”, tylko owe historie niezbyt nasz naród obchodzą. Imię króla wbito w łby pokoleniom uczniów szkolnych, podobnie jak tych 50-100 dat, bez których Polska nie jest Polską, a Polak Polakiem. Nietaktem byłoby pytać edukatorów, a po co to…
Francja potrafiła eksploatować barwność średniowiecza, tworząc piórem Druona cykl o królach przeklętych. Anglicy, bez żenady przypominają, że ich dynastia rządząca zaczynała się od diabła (Roberta Diabła, wikinga, władcy Normandii) i składała się z samych czartów wcielonych, dzięki temu założeniu dramaty Szekspira stały się trwalszym wkładem do globalnej kultury niż uniwersum Marwella. Gdyby śladem Druona, polski autor chciałby stworzyć opowieść o naszych mrokach średniowiecza, głos by mu w gardle utknął zdławiony cenzurą, nazywaną patriotyzmem.
Patriotyzmem do kwadratu, potęgowanym kompleksami prowincjonalnymi, koniecznością ciągłego dowodzenia wspaniałości i dzielności Naszego Narodu. Taki ciężar dziedzictwa nas przygniata. W warunkach bytu pod zaborami tworzono Naród, a to wymagało, by inteligencja swój umysł i inwencję podporządkowała Wielkiej Idei. Odziedziczona po przodkach służalczość historii, powoduje, że jej się w szkołach nie uczy, ale wpaja, nie jest nauką, ale mitologią, religią, ideologią. Wprowadzenie takiej historii do kultury, owocowało różnymi gniotami, choć nie brakowało także gniotów wybitnych: obrazów Matejki, książek Sienkiewicza, Gołubiewa, Parnickiego. Gorzej wychodziło, gdy gnioty przygniotły pop-kulturę. O pierwszych Piastach można stworzyć interesujący serial kryminalny, zamiast tego produkowano „dzieła”, nadające się do torturowania talibów w Abu Ghraib.
Nie o przydatność w przemyśle pop-kultury chodzi. Historia ma sens, gdy chcemy uczyć się na doświadczeniach odeszłych pokoleń, na cudzych, a nie na swoich błędach. Samo wykucie nazwisk i dat, owszem, ułatwi młodym ludziom dostanie się na studia prawnicze, ale nie stworzy z nich prawników. Jeśli zaś chcemy, by historia była nauką, a nie propagandą fideis, to szanując logiczny dowód prawdy, otwórzmy w szkołach możliwie najszerszą dyskusję o naszej przeszłości i doświadczeniach z niej wynikających.
Masowe produkowanie patriotów-idiotów jest rażącym marnotrawieniem środków płaconych przez podatników. To nie wzmacnia, ale osłabia kapitał ludzki Rzeczpospolitej Polskiej.
Jarosław Kapsa