Przegrane powstania rodziły „potępieńcze waśnie i swary”. Dopiero kolejne pokolenia dostrzegały ich wartość moralną. W obliczu świeżej i bolesnej klęski, bardziej ogniskowano się na szukaniu winnych niż na szczyceniu się bohaterstwem. Na szczególnie ostry osąd zasłużyło powstanie styczniowe; decyzje o jego wybuchu określano jako szaleństwo, wtedy też upowszechniły się podejrzenia prowokacji jako przyczyny niewczesnego zrywu.
Ta bliska spiskowej teorii dziejów myśl o prowokacji zewnętrznej, po doświadczeniu 1863 r., na trwałe wskoczyła do naszej narodowej świadomości. Urosła do rangi doktrynalnej, tłumaczącej nie tylko tę jedną klęskę. Teoria prowokacji bazuje na klasycznym pytaniu: qui bono (na czyją korzyść)? Przez ten pryzmat można widzieć szereg mniej czy bardziej przypadkowych wydarzeń.
W lutym 1863 zwycięskie oddziały partii Apolinarego Kurowskiego (z częstochowskim regimentem dowodzonym przez Teodora Cieszkowskiego) zajęły cały „trójkąt graniczny” z Sosnowcem, Dąbrową Górniczą, Sławkowem, Maczkami. W obliczu tej sytuacji władze carskiej Rosji zawierają z Prusami tzw. konwencję Avenslebena: granica pruska zostaje zamknięta i obsadzona niemieckim wojskiem, wojska rosyjskie w ramach współdziałania z Niemcami mają prawo przekroczyć granicę, ścigając powstańców. Wartość konwencji Avenslebena dla Królestwa Prus przekracza znacznie sprawy związane z polskim „buntem”. Rzeczywista korzyść polega na odnowieniu i wzmocnieniu aliansu rosyjsko-pruskiego.
Po przegranej wojnie krymskiej nowy car Aleksander II wprowadził radykalne reformy społeczne i przeorientował politykę zagraniczną. Zarysowała się nowa wizja: sojusz Rosji i Francji konserwujący układ sił w Europie. Taki sojusz był katastrofą dla nowego kanclerza Królestwa Prus, urzędującego od 1862 r. Otto von Bismarcka: uniemożliwiał zjednoczenie Niemiec. Powstanie polskie, konwencja Avenslebena, odnowiony mariaż dwóch „czarnych orłów” – to wszystko otworzyło drogę do zwycięskich wojen: pokonania Danii, rozbicia Austrii pod Sadową, Francji pod Sedanem i ostatecznie do ukoronowania króla pruskiego Wilhelma na Cesarza Rzeszy Niemieckiej.
Korzyść Prus z wybuchu powstania była tak oczywista, że teoria prowokacji była przekonująco uzasadniona.
Jeżeli dana teoria jest prawdopodobna w jednym przypadku, to dlaczego nie w innym? Wystarczy przecież sięgnąć do klasyka myśli strategicznej, pruskiego generała Clausewitza, by uznać prowokację za część sztuki strategicznej. Wszak w doktrynie Clausewitza „ wojna jest niczym innym, jak dalszym ciągiem polityki przy użyciu innych środków”. A „żeby zmusić przeciwnika do spełniania naszej woli, musimy go albo rzeczywiście rozbroić, albo postawić w położenie grożące mu prawdopodobnym rozbrojeniem”. Polski czytelnik Clausewitza odkryć też może, że nasz kraj stawiany jest jako antywzorzec. Drwiąc z bezbronności ogromnego, 8-milionowego kraju, generał pruski uważał, że „gdyby Polska była krajem zdolnym do obrony, te trzy mocarstwa nie przestąpiłyby tak łatwo do rozbioru”. Cóż, możemy się czuć urażeni, ale pamiętajmy, że 100 lat przed rozbiorami potencjał militarny Polski był równy połączonemu potencjałowi Rosji, Austrii i Prus. W każdym razie w doktrynie Clausewitza (tak zresztą jak w każdej doktrynie strategii wojennej) prowokacja była naturalną i dopuszczalna metodą działań.
Zaczęto zatem ponownie analizować przeszłość, doszukując się w niej śladów prowokacji. Padło na Konstytucję 3 Maja – wszak wstępem do Wielkiego Sejmu był sojusz prusko-polski zawarty z inicjatywy Prus. Można więc przypuszczać, że Prusy świadomie chciały doprowadzić do konfliktu Rzeczpospolitej z Rosją, by potem zyskać na uczestnictwie w II rozbiorze. Takim samym ciągiem myślowym można domniemywać prowokację otwierającą konfederacje barską, powstanie kościuszkowskie, powstanie listopadowe, powstanie krakowskie 1846 r., itd. Do sporu dotyczącego tego, czy przyczyną upadku I Rzeczpospolitej była słabość wewnętrzna, czy raczej potęga sąsiadów, doszedł specyficzny asumpt: największym błędem była naiwność polskich elit, dających się oszukiwać przez zewnętrzne prowokacje.
Nie można z góry wykluczyć żadnej teorii. Nie da się wyśmiewać spiskowej teorii dziejów, wiedząc, że część rzeczywistych wydarzeń historycznych była skutkiem „tajnych spisków” czy równie tajnych umów dyplomatycznych. Podobnie nie należy wykluczyć, że część wydarzeń wynikało ze świadomej prowokacji. Wadą nie jest teoria, lecz doktrynalna w nią wiara. Przy takowej tracimy wolę do wszelkich aktywnych działań, widząc wszędzie, we wszelkich bodźcach ukrytą rękę prowokatora.
Prowokacją nazywano wymarsz I Kadrowej Piłsudskiego w 1914 r., widziano też prowokację w wyprawie kijowskiej w 1920 r. Cat-Mackiewicz dowodził, że prowokacją był sojusz polsko-brytyjski w 1939 r., powodujący, że potencjał hitlerowskiej armii zwrócił się przeciw Polsce. Można doliczyć się kilkuset poważnych opracowań historycznych o prowokacji skutkującej wybuchem Powstania Warszawskiego. W czasach najnowszych też nie brak teorii prowokacji: taką miały być wydarzenia marcowe lub protesty robotnicze w 1970 r. Niektóre tzw. poważne ugrupowania polityczne hołdują też takiej „czarnej teorii Sierpnia 1980 r.”, w której dowieziony motorówką prowokator wywołał strajk, by przejąć kontrolę nad rodzącą się „Solidarnością”.
Żyjąc aktywnie w tamtych czasach, sam wielokrotnie spotkałem się z popularnym hasłem ostrożnych: „nie dajmy się sprowokować” (usprawiedliwiało to inteligentnie bierność płynącą ze strachu). Jednocześnie sam byłem świadkiem różnych form świadomej prowokacji. Strajk górników w Sosnowcu wywołano, gdy „nieznani sprawcy” zaatakowali wychodzących z pracy górników fiolkami z gazem trującym. Widziano też „nieznanych sprawców” (po cywilnemu) malujących wulgarne hasła na grobach żołnierzy sowieckich. Kolportowano „fałszywą bibułę”, szkalującą Lecha Wałęsę i innych liderów związku. Nie brakowało też prowokatorów w masowych manifestacjach…
Zgodzić się więc można z Clausewitzem – o ile uznajemy równość między polityką a wojną – że prowokacja stanowiła i stanowić będzie nieodzowny element strategii. Można ją używać tak w życiu społecznym, jak i w biznesie. Mieści się ona w sztuce negocjowania kontraktów handlowych, jak i w szeroko pojętym marketingu politycznym. W podstawowym kanonie zachowań (takim alfabecie polityki) przyjmuje się, że podczas debaty publicznej warto odpowiednio sprowokować przeciwnika.
Mamy więc zawsze w życiu ( a historia to nauczycielka życia) wieczną przeprawę miedzy Scyllą a Charybdą. Strach przed prowokacją może nas sparaliżować i zniewolić biernością; odrzucenie możliwości prowokacji robi z nas naiwnych idiotów. Płyniemy po nieznanym morzu, doświadczenie przeszłości może być pomocne, lecz nie decydujące. Cóż, piękno życia wynika z wolności wyboru, a każda wolność wiąże się z ryzykiem, że wybierzemy źle…
Było zatem powstanie 1863 r. wynikiem prowokacji Bismarcka? Nie wiem. Przypuszczam jednak, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że gdyby nie to powstanie, nie bylibyśmy takimi Polakami, jakimi dziś jesteśmy. Pewne wartości budowane są na fundamencie grobów poległych.
1 Komentarz
Prowokacja początku roku 2013.
Zachowując właściwe proporcje, ot, ciekawostka zoologiczna.
Niejaki Marek „Mein Kampf” Balt, aktywista – podobno poseł – „zapodał” ostatnio, popierając ideę obchodów roku Edwarda Gierka, kilka własnych myśli.
Oto jedna z nich:
„Kto wie, czy za dziesięć lat o ostatnim Marszu Niepodległości nie będzie się mówiło tak, jak o wydarzeniach z 1976 roku [Radom, Ursus], przecież rząd Donalda Tuska użył podobnych środków do rozpędzenia tłumu. Poza tym dzięki Edwardowi Gierkowi mamy Solidarność, bez niego pewnie by ona nie powstała. Z tego też się cieszę.”
Prowokator, ignorant czy tylko (nie)groźny kretyn?
Na forum ktoś napisał: „szkoda słów…durny medalikorz”.
Mamy szansę, przy okazji, na „darmową” promocję miasta.
Prowokacja początku roku 2013.
Zachowując właściwe proporcje, ot, ciekawostka zoologiczna.
Niejaki Marek „Mein Kampf” Balt, aktywista – podobno poseł – „zapodał” ostatnio, popierając ideę obchodów roku Edwarda Gierka, kilka własnych myśli.
Oto jedna z nich:
„Kto wie, czy za dziesięć lat o ostatnim Marszu Niepodległości nie będzie się mówiło tak, jak o wydarzeniach z 1976 roku [Radom, Ursus], przecież rząd Donalda Tuska użył podobnych środków do rozpędzenia tłumu. Poza tym dzięki Edwardowi Gierkowi mamy Solidarność, bez niego pewnie by ona nie powstała. Z tego też się cieszę.”
Prowokator, ignorant czy tylko (nie)groźny kretyn?
Na forum ktoś napisał: „szkoda słów…durny medalikorz”.
Mamy szansę, przy okazji, na „darmową” promocję miasta.