7dniCoraz bardziej irytujące jest oglądanie tenisa, co tegoroczny Wimbledon potwierdza w całej rozciągłości. Gdyby nie dobre występy Polaków, pozwalające irytację na czas jakiś odłożyć na bok, byłoby to przedsięwzięcie na granicy doznań przykrych, solidnie wkurzających i, co tu kryć, z trudem tłumionych myśli samobójczych.
Ze sportem tenis ma coraz mniej wspólnego. Oczywiście, chodzi o punkty, efektowne zagrania, te wszystkie smecze, woleje i returny, co mieści się rzecz jasna w ściśle pojmowanym pojęciu działań sportowych, ale okoliczności towarzyszące tym działaniom są, mówiąc łagodnie, denerwująco śmieszne. Weźmy przeciętny mecz mężczyzn, nawet nie jakiś specjalnie długi, pięciosetowy, ale najkrótszy, w którym rozstrzygnięcie zapada po trzech setach. Taki mecz trwa około dwóch godzin. Ale samej gry jest może z 50 minut, resztę czasu zawodnicy poświęcają na wycieraniu ręcznikiem twarzy, rąk, rakiet, na wykonywaniu jakichś rytualnych zabiegów i czego tam jeszcze.
Oglądaliście kiedyś w akcji Rafaela Nadala? Machnie rakietą parę razy i już woła chłopaka z ręcznikiem, starannie przeciera zmęczone po paru machnięciach rakietą wszystko co się da i wraca do gry. Oczywiście nie tak od razu, bo najpierw musi poprawić majtki z tyłu, później majtki z przodu, następnie starannie przeciągnąć włosy za lewe ucho, za prawe ucho, potrzeć w międzyczasie nos, poprawić koszulkę na lewym ramieniu, na prawym ramieniu, ponownie sprawdzić, czy z majtkami z tyłu jest wszystko OK, na wszelki wypadek upewnić się, że z przodu też jest nie najgorzej i już jest gotowy do gry. No ale znowu machnie rakietą parę razy i cały ceremoniał powtarza się od nowa, ze wszystkimi elementami, szczegółowo, starannie, precyzyjnie. Oglądanie w akcji Nadala jest katorgą i zajęciem dla osób słabo widzących raczej. Nie da się ukryć, że z punktu widzenia przeciętnego kibica, śledzącego po zażyciu środków uspokajających przebieg turnieju w telewizji, największym osiągnięciem Nadala w tegorocznym Wimbledonie było to, że odpadł w pierwszej rundzie.
Numer z ręcznikami wykonują wszyscy bez wyjątku gracze, co aż prosi się o analizę porównawczą, w sensie teoretycznym oczywiście, z innymi dyscyplinami. Weźmy boks. Wychodzą pięściarze na ring, rozlega się gong, walczą. Ale po piętnastu sekundach jeden z bokserów wzywa sekundanta do podania mu ręcznika, drugi robi to samo, bo co ma w tym czasie robić, po czym wracają do walki. Ale po kolejnych kilkunastu sekundach znowu to samo, i tak dalej i w tym stylu. Dałoby się to oglądać? Ja już nie chcę nawet wspominać o futbolu, bo tu dopiero sytuacja byłaby arcyciekawa, gdyby wokół boiska stało co najmniej 22 chłopaków z ręcznikami, dla każdego gracza po jednym, jak w tenisie, a może i więcej, bo nie wiadomo, jak w takiej nowej sytuacji zachowywaliby się sędziowie. Już widzę, jak po wymienieniu kilku podań piłkarze wzywaliby chłopaków z ręcznikami celem odświeżenia się. Porównań do futbolu jest więcej. Piłkarze grają do upadłego, niezależnie czy siąpi drobny deszcz czy leje jak z cebra, czy ewentualnie sypnęło właśnie lekkim śniegiem. Tenisiści w życiu. Krąży w powietrzu lekka mgiełka, spadnie parę kropli, to oni już grać nie będą. Albo kibice. To jest dopiero temat! Im na meczach tenisowych nie wolno robić tego do czego są uprawnieni fundamentalną zasadą wspierania swoich faworytów. Ma być cisza, bo tenisistom i tenisistkom każdy najdrobniejszy nawet hałas mocno przeszkadza.
Nie ma co się rozpisywać, że tegoroczny Wimbledon wygrał Andy Murray, który w półfinale pokonał naszego Janowicza. Można by to od biedy podciągnąć pod tak zwany „polski akcent”. Czemu nie.
1 Komentarz
Wynaturzenie całej otoczki – spektaklu „zawodowej” gry w tenisa, co trafnie opisuje felietonista, jest faktem. Armia hodowanych przez rodziców i sponsorów dzieci musi zwrócić poniesione nakłady z nawiązką. Zinfantylizowane, bywa, narcystyczne typy – panie i panowie – oderwane od pługa elementarnej kultury, mając kasę, zasilają celebrycki światek, by mnożyć tę kasę kolejnymi poza sportowymi działaniami pod dyktando macherów od marketingu. Najlepiej na granicy skandalu czy ekscesu bo to najlepiej się sprzedaje w popkulturowych mediach. Kontekst seksualny damskiego i męskiego tenisa – ciała na sprzedaż – to kolejna próba wizerunkowych sztuczek by zwiększyć „sprzedaż”. A tenis odchodzi coraz dalej od swych dawnych elitarystycznych atrybutów, finezji i dystansu.
Wynaturzenie całej otoczki – spektaklu „zawodowej” gry w tenisa, co trafnie opisuje felietonista, jest faktem. Armia hodowanych przez rodziców i sponsorów dzieci musi zwrócić poniesione nakłady z nawiązką. Zinfantylizowane, bywa, narcystyczne typy – panie i panowie – oderwane od pługa elementarnej kultury, mając kasę, zasilają celebrycki światek, by mnożyć tę kasę kolejnymi poza sportowymi działaniami pod dyktando macherów od marketingu. Najlepiej na granicy skandalu czy ekscesu bo to najlepiej się sprzedaje w popkulturowych mediach. Kontekst seksualny damskiego i męskiego tenisa – ciała na sprzedaż – to kolejna próba wizerunkowych sztuczek by zwiększyć „sprzedaż”. A tenis odchodzi coraz dalej od swych dawnych elitarystycznych atrybutów, finezji i dystansu.