O tym, że grudzień to czas prezentów wiadomo nie od dziś. Dobry początek robi Święty Mikołaj, który przychodzi już na początku tego miesiąca i jakieś prezenty nam wszystkim przynosi. Także dorosłym, bo przecież, nie oszukujmy się, nie tylko dzieci na Mikołaja czekają, podobnie jak nie tylko dzieci czekają na wigilijną gwiazdkę, w blasku której, pod świąteczną choinką, prezentów znajdujemy zawsze zatrzęsienie. Może to tylko odwieczna tradycja, ale może nie tylko, bo przecież nie ulega wątpliwości, że święta Bożego Narodzenia wyzwalają jakąś niezwykłą potrzebę dzielenia się i obdarowywania innych upominkami.
W Stanach Zjednoczonych potrzeba obdarowywania innych przybrała w tym roku, w ten czas przedświąteczny, formę osobliwą i tajemniczą. Jak Stany długie i szerokie, od wschodniego wybrzeża po zachodnie, od granicy z Kanadą po Meksyk pojawia się w amerykańskich kawiarniach, pubach i restauracjach, od kilku już tygodni, nieznany osobnik, który zostawia pracownikom pokaźne napiwki. Nie byłoby w tym oczywiście niczego niezwykłego, każdy gdzieś tam jakieś napiwki zostawia, gdyby nie fakt, że są to kwoty znaczne, od tysiąca do siedmiu czy nawet ośmiu tysięcy dolarów! Płaci facet rachunek – wspomina jeden z obdarowanych kelnerów – w kwocie około 100 dolarów i dodaje do tego napiwek w wysokości dwóch tysięcy dolców. Dziwne? Dziwne! Ale to jeszcze nic, bo tajemniczy dobroczyńca zostawia nieczytelny podpis, opatruje go całkiem czytelnym stemplem na którym widnieje napis: „@tipsforjesus”, czyli „napiwek dla Jezusa” i czasami jeszcze dopisuje na rachunku „God bless” – „Błogosław Boże”. Po czym, dla fantazji najpewniej, robi zszokowanym pracownikom efektowną fotkę, którą umieszcza na profilu społecznościowym, opatrując ją tekstem: “Doing the Lord’s work, one tip at a time”, czyli po naszemu mniej więcej: „Wykonując pracę Pana, małymi krokami do przodu”.
Kim jest tajemniczy filantrop nie wie nikt. Nie dość jednak, że sam wykonuje kawał porządnej roboty, to znalazł już chyba naśladowców, bo w minioną niedzielę dobrodziej pojawił się w trzech restauracjach na Manhattanie w tym samym mniej więcej czasie, co dla jednej osoby byłoby dość trudne. Amerykanie twierdzą, że to wyłącznie moc i potęga Jezusa, w imię którego – dowodzą – te dobrodziejstwa się przecież dokonują. Owszem, mają Amerykanie skłonności do przesady, ale dlaczegóżby im tym razem nie uwierzyć? Zwłaszcza, że nakładem Uniwersytetu Cambridge ukazała się właśnie niezwykle interesująca książka „Who’s Bigger? Where Historical Figures Really Rank”, która znakomicie wpisuje się i w działalność tajemniczego filantropa, i w amerykańskie objaśnienie tej działalności, co w pewnym stopniu tłumaczy fakt, że autorzy są Amerykanami. A książka jest wielkim – można powiedzieć – rankingiem najbardziej znaczących postaci w dziejach ludzkości. Autorzy przeanalizowali wyniki wyszukiwania w internecie różnych historycznych postaci, przy pomocy specjalnie w tym celu opracowanych algorytmów (ale nie pytajcie o co chodzi, bo nie mam pojęcia) określili zakres oddziaływania tychże i ustalili listę kilkuset tysięcy osób (!), które odegrały w historii jakąś rolę. Na czele tej listy znalazł się Jezus, co brytyjska prasa odnotowała z szacunkiem, znalazły się nawet opinie, że wydana dwa tygodnie temu książka jest świetnym prezentem nie tylko pod choinkę, ale także – w szerszym wymiarze – z okazji zbliżającej się przecież rocznicy urodzin Jezusa.
O książce, a konkretnie o składającym się na nią rankingu historycznych postaci, warto powiedzieć więcej, bo mocno poruszyła brytyjskie media, prowokując je do wielu, często dość zabawnych komentarzy, ale zostawię sobie na później przyjemność podzielenia się nimi z Czytelnikami. Teraz tylko wspomnę, że w pierwszej setce rankingu najbardziej znaczących postaci w historii ludzkości znalazło się dwóch Polaków: Mikołaj Kopernik (na miejscu 74) i Jan Paweł II (91).
Wszystkim Czytelnikom życzę Wesołych Świąt.