Jeśli czytacie Państwo tę relację z Wysp Brytyjskich, to znaczy, że wszystko z Wami w porządku, nic złego się nie wydarzyło, nie zrobiliście sobie żadnej krzywdy, co przyjmuję z wielką ulgą. Śmieszne to nie jest, bo w kontekście historycznym zagrożenie było poważne i realne, a w tym roku nawet podwójne. Chodzi o Blue Monday, czyli trzeci poniedziałek stycznia, najbardziej podobno stresujący i powodujący stany depresyjne dzień w roku.
Liczba samobójstw w tym dniu jest większa niż w jakimkolwiek innym dniu. Sprawa jest w rzeczy samej poważna i – niezależnie od totalnej głupoty, a może właśnie dlatego – rozwojowa, a przez to oczywiście groźna.
Cóż takiego jest zatem w tym trzecim poniedziałku stycznia? Ano same nieszczęścia. Święta minęły, wszystkie oszczędności poszły na ich godną oprawę, do wypłaty daleko, pogoda pod psem, jak to w styczniu, noworoczne deklaracje i plany na najbliższe 12 miesięcy rozpływają się we mgle i gołym okiem widać, że nic z nich nie wyjdzie. Nic tylko siąść i płakać.
A wszystko zaczęło się całkiem niewinnie, od telewizyjnego kanału Sky Travel (działał od 2003 do 2010), który prezentował atrakcje turystyczne całego świata i oferty biur podróży. Jedna z tych ofert, przygotowana na styczeń była osobliwa i odwoływała się dokładnie do tej samej, wymienionej wyżej, listy nieszczęść. A lekarstwem na rozładowanie stresu miał być krótki wypad do ciepłych krajów. Oferta nie precyzowała wprawdzie co będzie po powrocie, bo przecież dziura w domowym budżecie raczej się zwiększała zamiast maleć, ale kto by tam przejmował się drobiazgami, kiedy w grę wchodzą stres i depresja. Sprawą zainteresowali się, co oczywiste, naukowcy i w 2005 roku na łamach Guardiana ukazała się skrócona wersja rozprawy naukowej podpisana przez niejakiego Cliffa Arnalla, nauczyciela jakiegoś ośrodka edukacyjnego, mającego powiązania z Uniwersytetem w Cardiff. Zrobiła się afera, bo po pierwsze – przytaczani przez Arnalla naukowcy z dziedziny psychologii o niczym nie wiedzieli, po drugie – Uniwersytet w Cardiff zdecydowanie odciął się od jakichkolwiek związków z Arnallem, po trzecie wreszcie – rozprawa tegoż rozesłana została przez agencję public relations do wielu gazet, ale żadna, poza Guardianem, nie zdecydowała się jej opublikować, uważając ją za mętną i mogącą w sposób nieprzewidywalny, ale z pewnością niekorzystny, wpłynąć na psychikę osób podatnych na stres i depresję.
I tak się rzeczywiście stało. Na nic zdały się oficjalne oświadczenia wybitnych psychologów, nazywających wywody Arnalla farsą. Na nic zdał się też niedawny artykuł w Guardianie, w którym określono je jako „kupa g…a”. Blue Monday żyje już własnym życiem. Nie brakuje opinii, że to psychoterapeuci stoją za tym wszystkim i coś w tym być może jest, bo według statystyk liczba pacjentów u różnej maści specjalistów od ludzkiej psychiki, zwiększyła się od roku 2005 znacznie. Nie brakuje też głosów, że styczeń był najnudniejszym i najbardziej nijakim miesiącem w roku, więc trzeba było go jakoś ubarwić. I to ubarwianie w tym roku nieźle się rozwinęło, bowiem okazało się, że Blue Monday to już nie tylko trzeci poniedziałek stycznia, ale także pierwszy, choć nie wiadomo jeszcze, czy to tylko w tym roku, czy już na stałe. Na szczęście i jeden, i drugi poniedziałek mamy już za sobą.