Sądząc po objawach propagandy, najmniej częstochowian obchodzą wybory do Sejmiku Województwa Śląskiego. Są one zresztą tak pomyślane, że budzą jedynie entuzjazm aparatu partyjnego. Miejsc w Sejmiku jest mniej niż posłów z tego województwa, a śladowe przedstawicielstwo naszego subregionu powoduje bagatelizowanie nas przez partyjne góry.
Wybory w samorządzie regionalnym prezentowane są jak „próbna matura”, mają warszawskiemu centrum udowodnić, która partia unoszona jest entuzjazmem tłumu. 25 lat po wprowadzeniu samorządu regionalnego dość słusznym jest mniemanie, że takowego tworu w rzeczywistości nie ma. Samorządność zakłada istnienie wspólnej przestrzeni – regionu – podmiotu odpowiedzialności wszystkich mieszkańców. Tego, jakby nie szukać, nie ma. Nie dlatego, że nie czujemy się Ślązakami, w Katowicach, Bielsku-Białej, Gliwicach czy Sosnowcu, też tych „prawdziwych Ślązaków” jest jak na lekarstwo, pewnie znów nie będą mieli reprezentantów w „swoim” Sejmiku. Regionu nie ma, bo przestrzeń, która powinna być wspólnym dobrem mieszkańców województwa, jest poszarpana partykularnymi ambicjami instytucji centralnych. Rzeki są Wód Polskich, lasy – Lasów Polskich, służba zdrowia – NFZ, dziedzictwo przyrodnicze, kulturowe itp. także pod centralne resorty podlega. Marszałek i jego urząd zarządza jakimiś resztówkami: drogami, kolejami i szpitalami II kategorii. Ustawić się może w kolejce obok prezydentów miast i starostów powiatów, by wyantyszambrować dotacje z centrum.
Nie ma regionu, nie ma polityki regionalnej, a tym samym nasza reprezentacja w Sejmiku jest bez znaczenia. Ów brak znaczenia odsłonił się publicznie, gdy przyszło do dzielenia realnych pieniędzy. Tylko subregion częstochowski nie uzyska dotacji z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, z środków w teorii związanych z restrukturyzacją górnictwa, korzystać może Żywiec i Lubliniec, ale nie Myszków lub Kłobuck. Wczytując się w dokumenty rozdzielające unijną pomoc dla województwa, a zwłaszcza w słynny kontrakt zawarty przez rząd Morawieckiego, Częstochowa, Koniecpol, Krzepice są nieistotnym śladem, uzupełniającym przypiskiem służącym wygodzie górnośląskiej metropolii. Czy ten kontrakt zmieni rząd Tuska? Nie sądzę, bo i nacisku na to nie ma.
Nie tylko o to chodzi, że mijają nas strumienie pieniędzy. Pieniądze są przydatne, gdy istnieje sensowny pomysł ich wykorzystania. Bezsensownych nie brakuje, jak każda nietrafiona inwestycja zwiększają jedynie koszty funkcjonowania naszych instytucji publicznych. Bezsensowne przynoszą efekt „łał”, zwiększając poziom sympatii do władzy. Chcemy mieć palmę na „bieganiaku”, to fajna władza nam to zafunduje… Sensowne inwestycje nie są zauważalne, kto zachwyci się wieloletnim mozołem przebudowy subregionalnej sieci energetycznej, jeśli korzystne efekty ujawnią się dopiero za kilka, a nawet za kilkanaście lat. Populizm oparty jest na nieodpowiedzialności obywatelskiej, żywi się efektami „łał”, uwzględnia tylko teraźniejszość, bagatelizując zarówno doświadczenia przeszłości jak i prognozy przyszłości. Populizm zabija myślenie dobru wspólnym, łudzi jednostki obietnicą dobrostanu „tu i teraz”. Po co zatem nam instytucje samorządu, skoro idea samorządności została już przez populizm zeżarta? Mamy głosowaniem wyrażać poparcie dla tych, którzy odbierają nam wolność wyboru? A dajcie nam, po prostu, święty spokój i prawo decydowania o własnych sprawach…
Jarosław Kapsa