– To skandal… Medalikarze kupczą świętością i ograbiają pielgrzymów, którzy przychodzą się pomodlić. Niszczą dobre imię Częstochowy – mówi Maria Wieczorek, częstochowianka.
Warszawiacy to krawaciarze, scyzoryki – kielczanie, a częstochowianie mogą usłyszeć o sobie – medalikarze. Z powodu turystycznego charakteru naszego miasta ściągają do nas – oprócz pielgrzymów – cwaniaki i oszuści oraz… „przypinacze”.
– Jestem „przycinaczem”, niektórzy mówią medalikarzem – przedstawia się Marian. – Pracuję razem z Józkiem i Heńkiem, czasami pomaga nam Teresa. Pod Jasną Górą jestem rok w rok, od 12 lat. Dla nas sezon zaczyna się w maju, a kończy w październiku.
Pierwsze zapiski kronikarzy, wspominające o częstochowskich medalikarzach pochodzą z końca XIX wieku i na początku dotyczyły producentów dewocjonaliów. Wyjście do idących pątników to kolejny etap rozwoju częstochowskiego medalikarza. Faktem jest, że pionierzy działalności na rzecz pielgrzymów traktowali swoje zajęcie, jako przesłanie, misję i o zarobku nie było mowy. Okres powojenny zaowocował rozkwitem oszustw i wówczas też miano medalikarza zastąpiono „przypinaczem”. Dziś nielegalny handel dewocjonaliami uznawany jest za sposób na życie i dochodowy biznes.
Niechlubny proceder dotyczy najczęściej przyjezdnych. Nikt z grupy Mariana nie pochodzi z Częstochowy. Przyjechali z różnych zakątków Polski: z Gorzowa, z Bydgoszczy i z Radomia. – Do tego zajęcia przekonał mnie stary kumpel z Bytomia. Mówił, że można dobrze zarobić, obiecywał złote góry. W zasadzie niewiele się pomylił – mówi Marian. Łatwowiernych turystów w Częstochowie nie brakuje, co roku jest ich około 5 milionów i każdy to potencjalny klient „przypinacza”. Wbrew pozorom praca nie jest łatwa, ale rekompensuje to przyzwoity zarobek. – Medaliki i kartki zazwyczaj kupujemy hurtowo, chyba że nam braknie to od straganiarzy z Barbary – mówi Józek. U producenta dewocjonaliów jeden medalik kosztuje 25 groszy, kartka z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej lub z Jasną Górą około 30 groszy. Niezbędnym elementem zestawu jest szpilka, by płynnie i niepostrzeżenie wpiąć w ubranie pielgrzyma super „prezentem”. Pudełeczko szpilek to koszt niespełna 2 złotych. Wydatek, jaki ponosi „przypinacz” waha się w granicach niespełna 1 złotówki. Dochodowy biznes opiera się na nieprzyzwoicie wysokiej marży – turysta za zestaw płaci od 10 do 15 złotych. – Polski pielgrzym to ubogi pielgrzym, cen nie zmieniamy od 8 lat. Najlepiej trafić na „waluciarzy”. Za komplet bierzemy znacznie więcej, około 10 euro lub 12, 15 dolarów – mówi Marian. „Przypinacze” dziennie są w stanie zarobić od 200 do nawet 500 złotych. Norma wynosi minimum 40 klientów.
Zero litości – biznes jest biznes
Samo przypięcie medalika nie oznacza sukcesu, potrzebny jest – zdaniem Heńka – dobry bajer. – Trzeba znać się na ludziach. Praca wymaga umiejętności „obtańczenia”, zagadania i przekonania klienta. Ludzie często się bronią, ale dobra ściema daje sukces – twierdzi Heniek. Przez 12 lat ekipa Mariana kłamstwa opanowała do perfekcji. – Jeżeli idzie osoba starsza to mówię, że pieniądze będą przeznaczone na remont klasztoru lub renowację Cudownego Obrazu. Na młodych, zwłaszcza małżeństwa, działają opowieści o chorych dzieciach. Dobry tekst w połączeniu z „pamiątką” zawsze są skuteczne – mówi Marian. Oczywiście nigdy nawet najmniejsza część kwoty przekazanej przez pielgrzyma nie trafia na wskazane cele. – Bardzo ważne jest miejsce, punkt sprzedaży. Najlepiej ustawić się tuż przed wejściem do klasztoru, bo tam jest dużo ludzi i można wmieszać się w tłum. Park jasnogórski też jest dobry, bo na otwartej przestrzeni mamy łatwą drogę ucieczki –wyjaśnia Marian.
– Jak co roku przed szczytem pielgrzymkowym w Częstochowie w okolicach Jasnej Góry pojawiły się osoby, które za obrazek, przypinkę lub krzyżyk wymuszają pieniądze. Tzw. „przypinacze” działają nielegalnie i każdy przypadek ich działalności należy zgłaszać służbom mundurowym. Strażnicy miejscy podczas patrolowania parków 3-Maja i Staszica, a także okolic Jasnej Góry zwracają uwagę na tzw. „przypinaczy” i podejmują interwencję. W lipcu 2011 strażnicy podjęli kilka takich interwencji – informuje Artur Kucharski, Straż Miejska w Częstochowie.
Poza prawem
Siła częstochowskich “przypinaczy” tkwi w grupie. Kilka osób wpina pielgrzymom medaliki, a kurier – bankier obserwuje, co dzieje się wkoło. – Zawsze działamy w grupie. Czasami pomaga nam Teresa. Jeździ z dziecięcym wózkiem, w którym przewozi nam towar i pieniądze, a wszystko po to, by w razie wpadki służby mundurowe nie znalazły u nas towaru – wyjaśnia Heniek. „Przypinacze” na widok służb mundurowych rozpraszają się, by powrócić do swoich zajęć, gdy zagrożenie minie. – Policja, Straż Miejska, Straż Jasnogórska zaglądają tu sporadycznie. Myślę, że po prostu się boją. Tylko od czasu do czasu przeprowadzają pokazowe akcje, szczególnie w połowie sierpnia. Wyłapują wtedy wszystkich, ale po kilku dniach znowu wracamy pod Jasną Górę – mówi Marian.
Handel dewocjonaliami przez medalikarzy traktowany jest jako zbiórka ofiar w miejscu publicznym bez zezwolenia. Straż miejsca i policja po złapaniu delikwenta kieruje wniosek do sądu. Grzywna sięga od 100 do 1.500 złotych. Czasami zdarza się, że sąd z braku możliwości egzekucji kary, zamienia ją na areszt – każde 100 złotych grzywny to 1 dzień paki.
Zjawisko nielegalnego handlu dewocjonaliami jest nie tylko przestępstwem w świetle prawa, ale przede wszystkim psuje opinie Częstochowie i jej mieszkańcom. I chociaż wielu z nas ni ziębi to, ni parzy, krzywdzące referencje idą w świat, a przecież częstochowianin to nie medalikarz.