Pojawiające się od czasu do czasu w polskich portalach internetowych – z wyraźnie większą częstotliwością w ostatnich tygodniach – informacje o możliwym wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej wymagają, jak sądzę, nadania jakiegoś sensu całokształtowi spraw, a mówiąc jasno i wprost: przedstawienie sytuacji tak, jak jest ona postrzegana tutaj, na Wyspach.
Otóż trzeba od razu powiedzieć, że Brytyjczycy nigdy nie byli wielkimi zwolennikami Unii. Traktują ją niemal jak zło konieczne, dostrzegając przede wszystkim finansowy aspekt jej funkcjonowania. W momencie, kiedy w Polsce spekuluje się, ile nasz kraj dostanie od Brukseli z nowego budżetu, w Wielkiej Brytanii trwa narodowe oburzenie, że to właśnie znad Tamizy popłynąć ma rzeka pieniędzy na zaspokojenie potrzeb innych krajów, w tym i Polski. W miniony poniedziałek premier David Cameron oskarżył wręcz Unię, że ta coraz głębiej sięga do kieszeni zamożnych państw, czyli podatników z tychże, by pokryć braki w budżecie innych krajów i zapowiedział, że rząd będzie pracował nad pakietem spraw do pilnej renegocjacji z Brukselą. Bardziej dosadnie przedstawił sprawę jeden z liderów Konserwatystów David Davis, stwierdzając, że konieczne jest referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Wśród Konserwatystów jest już podobno aż 90 proc. eurosceptyków, co w pełni – mówi Davis – uzasadnia potrzebę takiego rozwiązania. Referendum powinno odbyć się jak najszybciej, a najbliższą realną datą jest rok 2014.
Sprawa nie jest jednak taka prosta. Wielka Brytania sama w sobie jest przecież unią, w której skład wchodzi Anglia, Szkocja, Walia i Irlandia Północna. I w tej brytyjskiej unii problemów nie brakuje. Oto bowiem przed miesiącem David Cameron i pierwszy minister Szkocji Alex Salmond podpisali porozumienie, na mocy którego rozpoczęła się procedura uniezależnienia się Szkocji od Wielkiej Brytanii. Referendum w tej sprawie jest już przesądzone i odbędzie się za dwa lata, jesienią 2014. Problem w tym, że Szkocja, jakkolwiek chce być niezależnym państwem, to jednak nie zamierza całkowicie zrywać z Londynem, a co więcej – chce być w dalszym ciągu pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej, jakim jest jako kraj należący do Wielkiej Brytanii. Ale za dwa lata Szkoci decydować będą nie tylko o własnej przyszłości, ale także, o paradoksie!, o członkostwie Wielkiej Brytanii w Unii. Jeśli w referendum opowiedzą się za niezależnością, a Brytyjczycy jako całość, uznają, że nie chcą być dłużej w Unii, to Szkoci zostaną na lodzie. Nie będą członkiem ani Wielkiej Brytanii, ani Unii Europejskiej. Londyn to przełknie, Edynburg raczej nie bardzo.
Najspokojniejszym państwem na Wyspach jest Walia. Tam czas płynie inaczej, spokojniej, ludzie są życzliwi i przyjaźni, krajobrazy przepiękne i nikogo w gruncie rzeczy nie interesuje jakaś tam Unia. Nie znaczy to jednak, że Walijczycy niczego nie potrzebują. Potrzebują, jak wszyscy, pieniędzy. Władze w Cardiff oświadczyły właśnie, że pilnie trzeba zmienić system finansowania kraju. Do tej pory całość wpływów z podatków w Walii zasila skarbiec w Londynie. Walijczycy chcieliby to zmienić i proponują kilka opcji, którymi nie będziemy się przecież zajmować, dość, że w Londynie mają kolejny, poważny ból głowy.
I choć problem wyjścia, bądź nie, Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej dalej będzie przedmiotem spekulacji, to jedna rzecz jest poza wszelką dyskusją. To Bruksela bardziej potrzebuje Londynu, niż Londyn Brukselę.