Na Stradomiu w dzień targowy (i nie tylko) wrze, bo podstępem wcisnąć tu chcą niechcianą przetwórnię odpadów niszcząc czystość powietrza i święty spokój. I Stradom zmienia się w Strajk-dom. Przepraszam tu Czytelników, że jako niepoprawny felietonista tak z lekka traktuję ich poważne problemy.
Wiecie, rozumiecie, jestem z centrum, jestem od was oddzielony rzeką, torami i wiaduktem kolejowym. Dla mnie ul. Dojazd, to dzisiejsza Piłsudskiego, a tam wiadomo, tyle się dzieje, że jakaś inwestycja na jakiejś ul. Dojazdowej to małe piwo przed śniadaniem. Ul. Dojazd to przynajmniej dojazd z odbudowanego „neo-Kaca” do ruin pałacu Grosmana, a ul. Dojazdowa to pętla między fabrykami z narastającym deficytem ruin. Tam się sama z siebie, na pozostałościach baz Montex-u, porobiła lokalna strefa aktywności gospodarczej i trudno dziś ją byłoby zmieniać w obszar wypoczynkowo-mieszkalny. Oczywiście, to moje krzywe, za-wiaduktowe, spojrzenie, Stradomianie mają prawo mieć inne.
Problem Stradomia, znów podkreślę subiektywność mojego zdania, nie leży tylko w tej, niechcianej inwestycji. Problem Stradomia to jego niezauważalność. Jest taki olbrzymi obszar, oddzielony od „miasta” z północnej strony rzeką i koleją, od wschodu al. Niepodległości, w innych kierunkach rozlewa się bezgranicznie, wchłaniając Zacisze, Wypalanki, Brzeziny, Gnaszyn, a nawet „trójmiasto” (Dźbów, Kawodrza, Konopiska). Na tym obszarze łatwiej spotkać dzika, niż radnego, a dziki w odróżnieniu od radnych nie mają prawa głosu w sprawach rozwoju. W efekcie mieszkańcy Stradomia i okolic czują się demokratycznie niedowartościowani. Nawet jeśli urzędnicy przekonują ich, że tu się COŚ buduje, to oni widzą swoje niby-dróżki, swoje łatane dziury, swoje błota, i widzą, że buduje się nie to, czego oni chcą, by budowane było. Pocieszyć mogę tylko Stradomian, że podobnie traktowani są inni „peryferyjni podmiejscy”, np. z Kiedrzyna czy Grabówki.
Demokracja została tak skrojona ordynacją, że „peryferyjni” mają małe szanse, by mieć swojego radnego. Rada Dzielnicy jest zazwyczaj bezsilnym ozdobnikiem. Tzw. budżet obywatelski bardziej służy czochraniu mózgu niż rzeczywistemu rozwojowi. Stąd pozostają depresyjne wahania między biernością Stradomia a nadaktywnością Strajk-domia. Życzyć mogę jedynie, by owa nadaktywność zmieniła się w trwałą wartość, by władza dostrzegła w mieszkańcach partnera i zaczęła poważnie traktować rozmowy z nimi. I to rozmowy nie o jednej inwestycji, ale o logice przestrzennego podziału dzielnicy, nie o ul. Dojazdowej, ale o dojeździe do każdej posesji, nie o usunięciu „jednego śmierdziela”, lecz o czystym powietrzu na całym obszarze. Każdy poważny człowiek wie, że „od razu” nic się sensownego nie załatwi, a droga na skróty jest tylko drabiną kariery demagogów. Ale trzeba poważnie rozmawiać, ustalić hierarchię problemów, ustalić wieloletni plan ich rozwiązywania, a potem pilnować, czy władza trzyma się planu, czy realizuje zapisy umowy społecznej. Jak się tak poważnie potraktuje ludzi, to Stradom przestanie był niezauważalny, nie będzie musiał być Strajk-domem.