W latach II wojny światowej podstawowym zadaniem dla władz okupacyjnych było uzyskanie możliwie maksymalnego wydobycia rudy, która była przecież podstawowym surowcem koniecznym do prowadzenia wojny. W okręgu częstochowskim czynnych było 26 kopalń z tego dwie zbudowane od podstaw w czasie wojny (kopalnia „Karol” w Dźbowie i kopalnia „Żarki 2 w Ostrowiu) oraz 5 kopalń uruchomionych przez Niemców. Znamienne jest to, że ludzie traktowali swoje miejsce pracy z wyjątkowym szacunkiem.
W pierwszych dniach okupacji nie zdarzały się wypadki sabotażu czy nawet opieszałości w pracy. To zrodziło się później jako odwet za doznawane krzywdy i naturalna samoobrona przed unicestwieniem. Zatrudnienie w kopalniach wynosiło około 6 tys. osób. Z kopalń okręgu częstochowskiego w okresie okupacji niemieckiej wydobyto około 3,5 miliona ton rud żelaza, co odpowiada 1 milionowi ton czystego żelaza. Stanowiska strzałowych czy dozorców z reguły były obsadzane ludźmi pochodzenia niemieckiego. W gestii obsadzających te stanowiska leżała pełnia władzy i oni w pierwszym rzędzie bezwzględnie egzekwowali polecenia władz okupacyjnych. Niechlubnie tutaj zapisali się nieliczni volksdeutsche, wywodzący swe koligacje z rodzin kolonistów niemieckich osiedlonych w XIX wieku w Kamienicy Polskiej i Hucie Starej. Polscy inżynierowie i technicy, pełniący obowiązki dozoru technicznego, strzałowi i dozorcy często narażając własne życie, starali się tak organizować roboty, by możliwie w największym stopniu chronić zdrowie i życie pracujących ludzi.
Pracownicy przychodzili do kopalń nieraz z odległych o kilometry miejsc zamieszkania. Na dół schodzono drabinami zawieszonymi w szybach, zawsze mokrych i ociekających gęstą błotnistą mazią. Wąskimi i niskimi chodnikami, obudowanymi drewnianymi stemplami, zwykle przeżartymi pleśnią i połamanymi. W zaduchu i wilgoci, dochodziło się do miejsc pracy. Pompowanie wody z dołu likwidowało zagrożenie kopalni przed zatopieniem. Woda wypełniająca szczeliny sączyła się prawie wszędzie. Robotę na filarze rozpoczynało się prawie zawsze od wybrania wody tam nagromadzonej. Potem należało wejść w lepkie i śliskie błoto. Wejść, to znaczy wczołgać się w przestrzeń, zwykle nie wyższą niż 60 cm. Tu przez pełne 8 godzin należało pracować – czyli kilofem, klinem i młotem zrywać ił i rudę, ręcznie przetoczyć urobek do chodnika, rozbić duże bryły, załadować do wozu lub wiadra i przewieźć pod szyb. Ważne było jedno: normę, ustaloną od woli dobrego lub podłego dozorcy, należało bezwzględnie wykonać. Wentylacja wyrobisk w większości kopalń była prowadzona w sposób naturalny, tzn. przez samoczynny ruch powietrza wywołany różnicami głębokości szybów oraz temperatur na dole i powierzchni. Zadymienie wyrobisk i nagromadzenie szkodliwych dla zdrowia gazów, szczególnie po wykonaniu robót strzałowych, było tak wielkie, że lampy karbidowe nie chciały się palić w tej atmosferze. Po skończonej dniówce, po wyjściu drabinami, pracownik wracał do domu. Przemoczony i przepocony, w tym samym oklejonym błotem ubraniu, które w mroźne dni po kilu minutach marszu zmieniało się w twardy pancerz. Często śmiertelnie wyczerpany, szedł na kilka godzin wypoczynku. Uzyskanie zwolnienia z pracy w razie choroby nie zależało od lekarza a od kierownika. W kopalniach rud żelaza rozwijał swą działalność konspiracyjny ruch oporu. Docierała prasa konspiracyjna. Przeprowadzano akcje sabotażowe. Wyspecjalizowane grupy ludzi kradły materiały wybuchowe i środki zapalające. Niszczono sprzęt, powodowano zacieranie maszyn, palenie silników elektrycznych, kradziono części zamienne. Dokonano kilka udanych napadów na konwoje przewożące pieniądze. Dotkliwie karano konfidentów i kolaborantów. Inż. Zygmunt Mianowski z Kopalni „Piotr” w Kamienicy Polskiej, za działalność konspiracyjną i sabotażową, zginął w obozie koncentracyjnym w listopadzie 1940 r. Po wyzwoleniu, w styczniu wskutek nierozwagi, a właściwie głupoty i braku wyobraźni nieodpowiedzialnych ludzi poczyniono bardzo wiele szkód, w wyniku których uruchomienie kopalń było ogromnie uciążliwe, zniszczono lub rozproszono akta personalne, kartoteki i mapy kopalniane. Problemy, z jakimi musiał się zmierzyć doświadczony inż. Stanisław Kontkiewicz (nazwano jego imieniem ulicę w Częstochowie), któremu pełnomocnik ds. gospodarczych na miasto i powiat częstochowski powierzył obowiązki tymczasowego dyrektora powstałego ZKRŻ w Częstochowie były ogromne. Majątek kopalniany został w dużej części zdewastowany, magazyny rozgrabione. Należało pokierować pracami zabezpieczającymi, zapewnić pracownikom załóg kopalnianych sprzęt, żywność i środki pieniężne. Najpilniejszą kwestią była naprawa linii energetycznych oraz uruchomienie pomp i maszyn. Od topienie kopalń wymagało znacznych kosztów i wysiłku wielu ludzi. Trwało od 2 do 4 tygodni. Uruchomienie wydobycia wymagało 8-10 miesięcy. 1. kwietnia roku 1945 powołano ZKRŻ z siedzibą przy al. Wolności 77/79, podlegające Centralnemu Zarządowi Przemysłu Hutniczego w Katowicach. Jego pierwszym dyrektorem został inż. Stanisław Kontkiewicz. Częstochowskie kopalnie rudy dysponowały majątkiem nieruchomym, na który się składało 500 pól górniczych, 10 kopalń (16 szybów wydobywczych), 4 prażalnie rudy (52 piece), sieć kolejek wąskotorowych, tabor kolejowy, warsztaty, tartaki oraz zabudowania kopalniane wraz z domami mieszkalnymi. Kopalnie należały do rejonu Konopiska i rejonu Borek.
Opracowanie o górnictwie rud żelaza według:
– Andrzeja Adamskiego „Górnictwo rud żelaza okręgu częstochowskiego 1994”
– Tadeusza Gębusia Almanach Częstochowy 2015 „Wpływ przemysłu wydobywczego rud żelaza na rozwój regionu częstochowskiego w latach 1945-1985”
– Kroniki i protokołów z zebrań Międzyzakładowego Koła Seniorów SITG w Częstochowie
Opracował: Eugeniusz Marchewka.
OPISY DO ZDJĘĆ:
Zdj. 1 Z.K.R.Ż. ul. Wolności 77/79
Zdj. 2 Piece prażalne w Osinach
Zdj. 3 Odstawa urobku z przodka filara i górnik podciągający rudę
Zdj. 4 Piece prażalne w Dźbowie (1936 r.)
ciąg dalszy w kolejnym numerze Tygodnika 7 dni