Niestety w takich czasach żyjemy, że do drugiej strony, z którą zamierzamy zawrzeć transakcję, musimy mieć ograniczone zaufanie. Nasz bohater złamał wszelkie zasady „bezpieczeństwa” własnego i ostatecznie zapętlił się w gąszczu postępowań prokuratorsko-sądowych. Co prawda mieszkańcem Częstochowy nie kierowały złe intencje – a lekkomyślność i naiwność – finalnie jednak, prosta wydawać by się mogła czynność zakupu samochodu używanego, kosztowała go znacznie więcej niż tylko wartość pojazdu.- Czuję się przez sprzedającego oszukany, bo doskonale wiedział o wcześniejszych fałszerstwach z tym samochodem. Dodatkowo, oliwy do ognia dolały instytucje państwowe, do których zwróciłem się z prośbą o weryfikację pojazdu przed jego zakupem. Wszędzie uzyskałem pozytywne opinie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że samochód jest „legalny”, a mnie nie zagraża żadne niebezpieczeństwo z powodu jego nabycia. Wszystko to okazało się kłamstwem. A co więcej, wymiar sądowy wiedząc o nieprawidłowościach organów administracyjnych, prawem kaduka przyznaje im jeszcze koszty rzekomego uczestnictwa procesowego. Podsumowanie finansowe tej sprawy wygląda tak: nie mam samochodu, nie otrzymałem zwrotu wszystkich wpłacanych sprzedającemu pieniędzy, a instytucje, które wprowadziły mnie w błąd są premiowane przez sąd, bo to ja muszę im zapłacić z własnej kieszeni – mówi pan Andrzej z Częstochowy.
Bez szans
Historia, którą chcielibyśmy opowiedzieć Czytelnikom „7 dni” bynajmniej nie jest odosobnionym przypadkiem – ktoś sprzedaje używany samochód, a ktoś inny kupuje. Prosty kontrakt.
– To co się wydarzyło po zakupie samochodu (kradzionego, jak się okazało po 2 latach) jest przykładem ponurych praktyk wymiaru sądowego, który swoim zachowaniem i beztroską niszczy ludziom życie, doszczętnie ogołacając ich z resztek posiadanego majątku. Od kilku dekad nie jestem w stanie przebić się przez mur bezdusznych urzędników, od których aż roi się w wymiarze sprawiedliwości, a którzy to w trosce o interes sektora uspołecznionego, dopuszczają się wszelkich niegodziwości i dla których człowiek „z nizin” jest przedmiotem niespotykanej pogardy. Ludzie – którzy w teorii odpowiadają za sprawiedliwość prawną i społeczną – mają głębokie przekonanie o własnej bezkarności i rutynowo nierzadko legalizują bezprawie, a przez to ja, prosty obywatel muszę dochodzić swoich praw majątkowych przez długie lata – na wstępie żali się pan Andrzej z Częstochowy.
Kupili samochód a stracą mieszkanie
Poczucie niesprawiedliwości, którego doświadczył kupujący auto częstochowianin jest tak silne dlatego, że osobiście sprawdził legalność zawieranej transakcji, we wszystkich znanych mu organach państwowych – w starostwie i na policji.
– Muszę zacząć od drobnego wprowadzenia, bo to dlaczego moja rodzina nabyła samochód, ma dla mnie ogromne znaczenie.
Moja nieżyjąca już mama podjęła decyzję o zakupie rodzinnego auta na wspólne wycieczki (dla siebie, dla mnie oraz mojego brata), gdy po wieloletniej walce otrzymała odszkodowanie za przymusową pracę w III Rzeszy. Taki właśnie samochód w 2010 roku (6-letni ford galaxy) zaoferował nam kolega mojego siostrzeńca. Sprzedający, auto poważnie doposażył – w nowy lakier, opony, ksenony, wtryski, wymienił skórzaną tapicerkę. Mimo że pojazd kupiliśmy za kwotę 40 tysięcy złotych, na umowie kupna-sprzedaży figurowała kwota niższa – 27.500. Wiem… wszyscy teraz powiedzą, że to był błąd – i to prawda, ale nie mieliśmy doświadczenia w zakupie samochodu, a sprzedający bardzo nalegał, bo chciał odzyskać bez opodatkowania pieniądze, które włożył w ulepszenie auta. Później zresztą, gdy sprawa trafiła przed wymiar sprawiedliwości ani prokurator, sąd karny, czy nawet sprzedający (w pierwszej instancji) nie mieli zastrzeżeń, co do rzeczywistej kwoty zakupy auta. Za pojazd zapłaciłem w dwóch transzach, po 20 tysięcy złotych w obecności świadków.
Zanim jednak samochód kupiliśmy, postanowiłem wykluczyć ryzyko wadliwego zakupu. Auto zostało poddane kontroli policyjnej. Odrębnie też zwróciłem się z prośbą o opinię do Starostwa Powiatowego w Częstochowie, do organu rejestrującego. Instytucje te zapewniły mnie, że samochód został gruntownie sprawdzony. Dziś zastanawiam się, czy mogłem przewidzieć, że policja i starostwo wprowadzą mnie w błąd?
Nasza rodzina samochód używała przez ponad 2 lata. W tym czasie wykonaliśmy kilka napraw na kwotę ponad 7 tysięcy złotych i kupiliśmy garaż. Bardzo dbaliśmy o nasze „cacuszko”.
To, w jakich okolicznościach policja samochód nam zabrała i jak potraktowała nas prokuratura – jest skandaliczne i byłoby doskonałym tematem na kolejny artykuł prasowy. Tak czy inaczej, po 2 latach dowiedzieliśmy się, że samochód był kradziony. W 2012 roku samochód został przejęty przez prokuraturę i nigdy go nie odzyskaliśmy. I wtedy machina wymiaru sprawiedliwości poszła w ruch, z nami w środku. Sądy cywilne i karne zamiast stanąć po naszej obronie, bo to przecież my byliśmy poszkodowani, robiły wszystko, by usprawiedliwić postępowanie sprzedającego, który zażarcie się bronił. Wmawiano nam, że podobno podpisaliśmy umowę zwrotną i sprzedający oddał nam pieniądze za my samochód, że jakoby auta nie używaliśmy – a w tym czasie dostaliśmy mandat za przekroczenie prędkości – że nie żądamy, a wręcz rezygnujemy z odszkodowania i zadośćuczynienia. Bzdury sądowe mnożyły się niczym grzyby po deszczu. Szczęśliwego końca sprawy, który zresztą nie nastąpił, nie dożyła moja mama.
W każdym razie, wymiar sprawiedliwości dopuścił się niechlujstwa i zalegalizował nieprawdę. Po pierwsze, sprzedający miał oddać nam pieniądze. Sąd I instancji ustalił, że sprzedający ma nam zwrócić całą wpłaconą przez nas kwotę 40 tysięcy złotych, przeciwko czemu sprzedający nie oponował. Sprzedający temat jednak przemyślał i w II instancji zmienił zdanie, uważając, że zwróci nam tylko tyle, ile jest zapisane w umowie, czyli 27.500 złotych – na co sąd ochoczo przystał. Zresztą do dziś nie otrzymaliśmy całości tej kwoty. Po drugie, obciążono nas kosztami uczestnictwa procesowego na rzecz prokuratury, policji, starostwa, prezesa Sądu Rejonowego, a nawet samych pozwanych – łącznie nieco ponad 10 tysięcy złotych. Sytuacja finansowa, moja i brata, nie jest najlepsza, więc obarczanie nas dodatkowymi kosztami musimy uznać za wyjątkową stronniczość sądu. Z uwagi na to, że po prostu nie mamy środków finansowych, by zapłacić uczestnikom procesu, sąd wydał klauzulę natychmiastowej wykonalności i komornik zabezpieczył na poczet kosztów spraw sądowych, mieszkanie mojego brata. Po 10 latach ciągnących się postępowań, znowu mamy do czynienia z absurdem w wykonaniu wymiaru sprawiedliwości. W trakcie procesu brat mój przekazał swoje prawa majątkowe na moją rzecz, więc nikt nie ma prawa mu nic zabrać. A przypomnę, przecież to my zostaliśmy oszukani, okradzeni z czasu, nerwów, samochodu i pieniędzy, a teraz jeszcze możemy stracić mieszkanie.
I to ma być prawo? I to ma być sprawiedliwość? – pyta częstochowianin.
Niby sprawdzili…
– Oczywiście, że mam żal do sprzedającego, bo dziś wiem, że nas oszukał. Ale chyba nie to jest najgorsze. Przed zakupem – jako uczciwi obywatele – zwróciliśmy się do instytucji państwowych, by ustaliły prawdę o tym samochodzie. Zawierzyliśmy tym organom, bo komu ma obywatel zaufać, jak nie policji. W dobrej wierze kupiliśmy samochód, mając pewność, że starostwo w Częstochowie i policja, przecież by nas nie oszukali. A potem jeszcze przeszliśmy wieloletnią gehennę w sądach, by ostatecznie stracić mnóstwo własnych pieniędzy na rzecz kogoś, kto jest winny. Straszna niesprawiedliwość nas spotkała… – mówi pan Andrzej.
W trakcie trwających postępowań sądowych nasz bohater złożył skargę do Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie, w związku z nierzetelnym sprawdzeniem przez funkcjonariuszy pojazdu, który zamierzał zakupić.
W odpowiedzi na skargę czytamy: „z ustaleń wynika, że przed sprawdzeniem samochodu przez dyżurnego policjanta pojazd został zarejestrowany w Starostwie Powiatowym w Częstochowie i miał nadane numery rejestracyjne. W tej sytuacji dyżurny jednostki nie miał uzasadnionego podejrzenia, że pojazd pochodzi z przestępstwa. Ponadto dyżurny kierując się poleceniami przełożonych o wyłącznym sprawdzaniu pojazdów zarejestrowanych w Polsce oraz że sprawdzanie obejmuje jedynie pojazdy utracone w wyniku przestępstwa popełnionego na terenie RP, nie miał obowiązku sprawdzać pojazd w bazach międzynarodowych. Powyższe polecenia obligowały również do niewydawania osobom zainteresowanym, jakichkolwiek poświadczeń o dokonywanym sprawdzeniu pojazdu.”
Innymi słowy, policja nie musiała już sprawdzać samochodu pana Andrzeja w bazie pojazdów kradzionych, skoro auto przed rejestracją skontrolowane zostało przez starostwo. Policja przemilczała jednak fakt, że pan Andrzej poinformował funkcjonariusza o tym, iż pojazd został sprowadzony z Francji raptem 2 miesiące wcześniej, więc oczywistym była jego kontrola w bazie Schengen. A tak w ogóle – co wynika z odpowiedzi policji – żaden przepis nie wymaga od policjanta kontroli pojazdów w bazach międzynarodowych.
W dalszej części odpowiedzi policji na skargę częstochowianina mamy diametralny zwrot akcji: „policjant dokonujący sprawdzenia winien jednak dokonać kontroli w systemie informacyjnym Schengen (SIS), co jednak nie nastąpiło.”
Tym samym policja nie tylko przyznaje się do błędu, ale wręcz wskazuje, gdzie ten błąd popełniła, bo stwierdza, że „w tej konkretnej sytuacji skargę należy uznać za częściowo potwierdzoną w zakresie niedokładnego sprawdzenia samochodu, polegającego na niewykorzystaniu wszystkich dostępnych baz danych.”
– Policja wprost przyznała się do błędu i zaniedbań, ale tej okoliczności częstochowskie sądy nie wzięły pod uwagę. A teraz jeszcze to my mamy policji wypłacić pieniądze za rzekome ich uczestniczenie w procesie sądowym, w którym to sporze policja w ogóle nie uczestniczyła, nie miała w sądzie swojego pełnomocnika i nigdy nie domagała się od nas tych kosztów, zapewne świadoma swojego niedbalstwa – dopowiada pan Andrzej.
Sąd sądowi nierówny
O ironio… Podobną batalię sądową przeszedł mieszkaniec ze Strzelców Opolskich. Mężczyzna wykazał się ogromną determinacją, gdyż jego sprawa przetoczyła się przez sądy w Opolu i Wrocławiu, a jej finał miał miejsce dopiero przed Sądem Najwyższym. Podobnie, jak pan Andrzej z Częstochowy, mieszkaniec opolskiego przed zakupem samochodu na rynku wtórnym, sprawdził go na policji pod kątem kradzieży. Ta uznała, że samochód jest „czysty”, więc nabywca czym prędzej dokonał transakcji. Samochodem cieszył się tylko kilka miesięcy, bo ta sama policja pojazd zarekwirowała i oznajmiła nabywcy, że auto, które kupił za ponad 100 tysięcy złotych – jest kradzione. Mężczyzna pozwał komendę policji, której niczym niepodległości broniły wszystkie sądy niższych instancji. Czytając uzasadnienia orzeczeń, człowiek zastanawia się, jak to możliwe, że wykształcony, obyty w prawie i przepisach sędzia mógł wydać taki wyrok: „powództwo jest nieuzasadnione, gdyż nabywca pojazdu nie wykazał, aby doznał szkody na skutek niezgodnego z prawem działania lub zaniechania ze strony policji w związku z wykonywaniem władzy publicznej.”
Ostatecznie mieszkaniec opolskiego wygrał przed Sądem Najwyższym i otrzymał zwrot kosztów utraconego samochodu plus odsetki i koszty procesu. Skarb państwa (czyli my wszyscy) wypłacił mu w sumie blisko 200 tysięcy złotych.
A jak uzasadniał sąd w Częstochowie brak odpowiedzialności starostwa częstochowskiego i częstochowskiej policji za nierzetelną kontrolę pojazdu pana Andrzeja?
W odniesieniu do działań policji sąd uznał, że: „powód nie wykazał niezgodnego z prawem działania czy zaniechania policji, ale przede wszystkim nie wykazał, że na skutek tego działania lub zaniechania poniósł szkodę, jak również nie udowodnił jej wysokości.”
…bez mała kropka w kropkę, ale finał inny.
– Demagogia słowna, która funkcjonuje w obiegu prawnym jest powielana przez kolejne sądy. I nieważne, że sąd niższej instancji, jak w przypadku pokrzywdzonego ze Strzelców Opolskich – mylił się, co udowodnił wyrokiem Sąd Najwyższy – inne sądy bezrefleksyjnie przepisują banialuki, za które mnie i bratu przyjdzie zapłacić – mówi częstochowianin.
2 komentarzy
No właśnie a wy jeszcze wychodzicie na ulice i biegacie z transparentami wolne sądy czy z błyskawicą czy lgbt.
No właśnie a wy jeszcze wychodzicie na ulice i biegacie z transparentami wolne sądy czy z błyskawicą czy lgbt.
Troche dziwna ta historia. A pan Andrzej tak całkiem bez winy nie jest. Mysle ze chciał troche przycwaniakować a ostatecznie na tym stracił. No i ta łatwowierność… Niezła lekcja przestrogi dla czytelników
Troche dziwna ta historia. A pan Andrzej tak całkiem bez winy nie jest. Mysle ze chciał troche przycwaniakować a ostatecznie na tym stracił. No i ta łatwowierność… Niezła lekcja przestrogi dla czytelników