Upolityzacja powoduje, że dramat indywidualny staje się paliwem dla wyborczych emocji. Tak się stało, gdy pani J., poszukująca pomocy psychiatry, stała się przedmiotem zbędnej i brutalnej interwencji policyjnej. Wpisano to w atmosferę oskarżeń o tworzenie przez rząd „piekła dla kobiet”. Rządu nie lubię, ale nie o niego chodzi. Dla mnie smutny przypadek pani J. jest kolejnym dowodem rozkładu materialnego i etycznego systemu opieki zdrowotnej. W tym rozkładzie, na pierwszym miejscu, akcentowałbym rozkład moralny. Powtarzanie, że uzdrowimy sytuację dosypując kolejne miliardy do niefunkcjonalnego systemu, jest w najlepszym wypadku samooszukiwaniem się dobrożyczących polityków.
Psychiatria jest w zapaści materialnej. Nie da się leczyć chorych w przepełnionych oddziałach szpitalnych, nie istnieje praktycznie publiczny system terapii. Brak jest możliwości prowadzenia działań profilaktycznych, ani metod wczesnej diagnostyki. Brak psychiatrów, w Polsce jest ich zaledwie 4 tys., co w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców stawia nas w końcówce krajów unijnych. Nie ma także właściwie wykształconych kadr psychiatrycznych pielęgniarek. Na choroby psychicznie cierpi blisko 1,5 mln Polaków, lawinowo zwiększa się zachorowalność wśród dzieci i młodzieży. Zapaści materialnej towarzyszy mentalność społeczna na poziomie z I poł. XIX w. Choroby psychiczne uznawane są za coś wstydliwego, chorego chce się izolować i ukrywać. Tak jak dawniej karą za rozpustę nazywano choroby weneryczne, tak dziś w chorobie psychicznej widzi się efekty grzechu. Może już w mniejszym stopniu stosuje się wobec chorych tortury (izolatka, kaftan, bicze wodne itd.), ale nadal „profilaktycznie” wyklucza się je z życia społecznego.
Pani J. będąc w depresji zwróciła się po pomoc do lekarza. Co byśmy powiedzieli, gdyby lekarz pogotowia zamiast udzielić pomocy rannemu w wypadku, zadzwoniłby po policję podejrzewając, że ranny jest sprawcą…? Prawdopodobnie uznalibyśmy, że lekarz złamał przysięgę Hipokratesa, więc w naszych oczach przestałby być medykiem. Lekarza psychiatrę też wiąże ta sama przysięga. Jest w niej zasada, przede wszystkim nie szkodzić. Jest też obietnica zachowania tajemnicy zawodowej: „jeśli podczas leczenia lub kiedy nie będę zajmował się leczeniem, dostrzegę coś lub usłyszę, co dotyczy życia ludzi, a czego nigdy nie należy ujawniać na zewnątrz, przemilczę to uważając, że nie może być wypowiedziane”.
Lekarz psychiatra musi być przygotowany na różne okoliczności. Spotyka chorych, którzy w stanie depresji deklarują wolę popełnienia samobójstwa. Spotyka chorych agresywnych… Musi z tym dawać sobie radę i – przede wszystkim – nie szkodzić, lecz próbować pomóc.
Zachowanie lekarza wobec pani J. nie było „błędem lekarskim”, lecz świadomym naruszeniem zasad etycznych. Było wykroczeniem uderzającym w całe środowisko medyczne. Skuteczność każdej terapii zależna jest od wiary w autorytet lekarza. Jeśli ten autorytet zniszczymy, leczyć nas będzie znachor na spółkę z dr. Google. Jaka więc będzie skuteczność leczenia psychiatrycznego, jeśli chory bać się będzie otwarcia się przed lekarzem? Wrócimy do średniowiecza stosując przemoc zamiast budowania zaufania?
Smutny i przerażający przypadek. A jeśli samorząd lekarski nie podejmie w tej sprawie działań, stanie się współodpowiedzialny za kliniczny zgon opieki zdrowotnej w Polsce. Nie ma w tym polityki, to sprawa etyki.
1 Komentarz
etyka, lekarz = oksymoron
etyka, lekarz = oksymoron