Obchodzę w pracy (bez fajerwerków) Międzynarodowy Dzień Szczęścia, za kilka dni będę znajomym, a nawet nieznajomym życzył świątecznie „szczęścia i zdrowia”. Wychowywałem się w duchu powiedzenia (którego trafność znów wraca): „Jak nie masz prawa do szczęścia, to ciesz się ze szczęścia do prawa.” Szczęście zatem pęta się stale wokół mnie, pewnie nim oddycham, tak jak powietrzem, nie zastanawiając się nad jego treścią.
Kiedyś, w latach 80-tych, kolega tłumaczył mi, że najszczęśliwszym na świecie jest Libańczyk w Bejrucie (dziś mógłby to być Syryjczyk w Aleppo). Budzi się rano i już jest szczęśliwy, skoro się obudził to znaczy, że żyje, w odróżnieniu od 321 innych bejrutczyków – ofiar bombardowania. Otwiera oczy – dach nad głową: co za szczęście, w pobliżu zniszczono prawie wszystkie domki. Potem to już tylko niekończące się pasmo szczęścia: dzieci żyją (tylko jedno poranione), żona też (bez nogi, ale da radę), wodę puszczą po południu, na niedzielę obiecali godzinkę z prądem… Jak się tym nie cieszyć? Jak nie być szczęśliwym?
Zawsze zatem, gdy ktoś się czuje nieszczęśliwy, warto zdobyć się na odrobinę empatii i pocieszyć się, że inni mają gorzej. Jednocześnie trzeba sobie ustalić ogranicznik oczekiwań: nie dostrzegajmy tych co mają lepiej i nie miejmy zbyt wygórowanych oczekiwań. Biblijny Hiob czuł się nieszczęśliwy, bo, jako gorliwie przestrzegający zasad wiary, był przekonany, że mu się nagroda należy. Zamiast tego powinien dostrzec, iż Wszechmocny mógł mu gorsze świństwa zrobić, nie zrobił – bo nieograniczona jest jego łaskawość. Jak kogoś stać na ropniaka z przebiegiem i długim stażem, to niech się tym cieszy, a nie marzy o toyocie-hybrydzie. Pocieszyć się może tym, że realizacja marzeń rodzi nowe przykrości. Sam odczuwałem szczęście inwestując nadmiar gotówki, w tych rzadkich chwilach jego posiadania, w zakup książek. Stworzyłem tym samym poważny problem dla spadkobierców z pokolenia smartfonowskiego: co z tą stertą żerowiska moli zrobić. Dla mnie ich problem to drobny powód do delikatnego szczęścia. Już nie myślą, jak się mnie pozbyć w oczekiwaniu na spadek, ale przeciwnie – życzą, bym jak najdłużej borykał się z dorobkiem życia.
Różnica międzypokoleniowa postrzegania szczęścia ma tylko cechy techniczne. Oni szukając przyjemności wpatrują się w ekranik, ja zaś zatapiam się w papierowych kartkach. Efekt jest podobny, szczęście daje oderwanie od rzeczywistości i przeniesienie się w inne światy-zaświaty. Przyznam, że bardziej mnie interesuje, co będzie w drugim tomie czytanej lektury (zwłaszcza, gdy pierwszy kończy się dramatyczną informacją: Bar wzięty!), niż to co Pan Premier ogłosi jako Nowy Ład (New World Order).
Jedno jest pewne. Bez względu na różnice pokoleniowe, każdy chce poczuć się szczęśliwym, ale nikt nie chce być na siłę uszczęśliwiany. Ustroje polityczne zajmujące się uszczęśliwianiem mas – komunizm, faszyzm, nazizm itp. – wspominamy ze zgrzytaniem zębów, podobnie jak nadopiekuńczość mamuś, nadgorliwość nauczycieli i pazerność polityków. „Uszczęśliwimy was” – to brzmi jeszcze straszniej niż – zidentyfikowane przez Reagana – słowa: „jestem z rządu, przyszedłem wam pomóc”.
Spokojny zazwyczaj ze mnie facet, ale w obronie prywatnego szczęścia, mam ochotę z pomocą pałki i siekiery bronić się przed inwazją uszczęśliwiaczy. A poszli Wy won, tam gdzie Wam diabeł obiad zgotuje…