Święta na wyspach. Wspomnienia częstochowianki z pobytu w Anglii
Zaczęło się po partyzancku
– Do moich pierwszych świąt za granicą nie byłam zbyt dobrze przygotowana, jechałam do Anglii 13 grudnia 2003 roku – wspomina pani Agnieszka, która tego dnia siedziała w autokarze.– Nie było wtedy jeszcze tanich linii i mało kto latał, a przed wejściem do Unii Europejskiej nie było łatwo o pozwolenie na pracę – opowiada nasza rozmówczyni i dodaje, że w tym autokarze poznała przyszłe koleżanki z pracy. – Każda z nas jechała na własną rękę, ale do tej samej firmy pod Nottingham, tak zwanej farmy żywych kwiatów, zajmującej się uprawą kwiatów cebulowych, jak tulipany, hiacynty i żonkile.
Tam pięć Polek trafiło do przyczepy campingowej stojącej w środku ogromnego kwiatowego pola i ogrzewanej kominkiem na butlę gazową.
– Nie dało się ogrzać całej dużej przyczepy jedną butlą, więc w dużej sypialni urządziłyśmy lodówkę. Malutki pokoik naprzeciw kuchni, gdzie się często grzało, nadawał się do zamieszkania tylko przez jedną osobę, reszta spała w saloniku z kominkiem.
Zadziałały spontanicznie
– Okazało się, że dziewczyny są w porządku, szybko zgrałyśmy się i postanowiłyśmy urządzić razem święta. Za naszą przyczepą rosła tuja, więc nacięłyśmy gałązek do wazonu, a ze sreberek po czekoladzie zrobiłyśmy bombki, miałyśmy opłatki przywiezione z Polski, a do tego paluszki rybne zamiast tradycyjnego karpia, sałatkę warzywną oraz barszcz czerwony z proszku. Po wieczerzy, żeby zadzwonić do domu, gdy jeszcze nie było telefonów komórkowych, trzeba było iść do odległej wsi do budki telefonicznej i tam stać w długiej kolejce – pani Agnieszka opowiada, że poszły do budki razem, zmarzły okropnie i nie porozmawiały zbyt długo, bo bez przerwy ludzie z kolejki poganiali rozmawiających niecierpliwym pukaniem w drzwi
– Rodzinom powiedziałyśmy oczywiście, ze jest super, warunki mieszkaniowe dobre, żeby się bliscy nie martwili o nas – śmieje się pan Agnieszka – Po za tym, że praca przyjemna, manager fajny, chociaż nasz akurat był wyjątkowo nieprzyjemny, no i że w ogóle bardzo świąteczna atmosfera.
Nigdy więcej na chybcika
Kolejne święta częstochowianka spędziła w Bedford. Tam dziewczyny mieszkały następnej zimy. Choinkę z prawdziwego zdarzenia kupiły w sklepie, rodzice przysłali starannie przygotowane paczki pełne wędlin, pieczywa i słodyczy, każda z koleżanek zdążyła się już także wyposażyć w telefon komórkowy.
– Po kolacji i posłuchaniu płyt z kolędami poszłyśmy pogadać z rodzicami. Każda więc szukała sobie jakiegoś kątka, a to w łazience, a to na schodach, a to w schowku, czy na tarasie – relacjonuje wesoło pani Agnieszka. – Koło roku 2005 zaczęły się pojawiać polskie sklepy zaopatrzone w tradycyjne polskie produkty, rok później można było już nawet świeżego karpia kupić.
Święta w Anglii nie okazały się podobne do polskich, zdaniem pani Agnieszki ze względu na ich skrajnie komercyjny i odpustowy charakter.
Nadmuchiwane choinki
– Anglicy są w tak zwanym okresie świątecznym nastawieni na konsumpcję, a nie na utrzymywanie więzi z rodziną. U nich ten okres jest o ponad miesiąc dłuższy – nasza rozmówczyni mówi, że już we wrześniu zaczynają się obniżki cen bombek i reklamy lampek choinkowych, a na dobre machina rusza zaraz po Halloween, w czasie wyprzedaży kostiumów w sklepach z zabawkami.
– W listopadzie już jest wszędzie pełno choinek i pluszowych reniferów, a Anglicy spędzają długie zimowe wieczory buszując w outletach, gdzie brodaci Mikołaje namawiają do brania udziału w promocjach.
Od pani Agnieszki, która spędziła w Anglii łącznie pół tuzina wigilii dowiadujemy się, że Anglicy mają często, choć może nie powszechnie, wolne w pierwszy dzień świąt, ale drugi jest dniem przeważnie roboczym. Dziwili się też bardzo wszyscy pracodawcy pięciu przyjaciółek z Polski, że chciały co jakiś czas brać na święta wolne. „Po co wam to? Tylko dwa albo trzy dni? To nie warto nawet jechać… Nie lepiej latem na urlop?”
Drugi dzień angielskich świąt zaczyna się totalnymi wyprzedażami. Ludzie wpadają w amok. Już w nocy ustawiają się przed domami handlowymi kilometrowe kolejki. Rano klienci się tratują szturmując otwierane przez portierów drzwi, przymierzalnie są wtedy nieczynne, bo wszyscy towar z wieszaków i pólek zagarniają hurtem do ogromnych toreb, biorą do domu, tam przymierzają i następnego dnia oddają niepotrzebne.
Co kraj to obyczaj
Zapytana o to, co Anglików najbardziej dziwiło w polskich zwyczajach nasza rozmówczyni wskazuje post.
– Niepojęte jest dla anglików, że żeby uczcić jakiś dzień stosuje się dietę, dziwią się, że należy wtedy jeść rybę, a nie można mięsa na przykład z kurczaka, zdumiewa ich dodatkowo, że akurat tego dnia urządza się wieczerzę, a tu takie ograniczenia…
Częstochowiankę natomiast zaskoczyli mieszkający licznie w jej sąsiedztwie muzułmanie oraz hindusi, po których się nie spodziewała dekorowania choinek, pakowania prezentów w pudła z kokardami czy ozdabiania okien reniferami z lampek. Tak samo zamawiają dla dzieci Mikołaje z workami prezentów. Ich „wieczerze wigilijne” różnią się tylko doborem dań, bo arabskie bazują częściej na ryżu, baraninie i drobiu, a Polacy rozpoznają w nich aromat kurkumy, chili i imbiru, hinduskie natomiast dania, oprócz ryżu, bazują też na soczewicy, grochu i fasoli, mają więcej warzyw i owoców, bywają osłodzone miodem, a pachną curry z cynamonem i kardamonem.
Pani Agnieszka zauważa także, że kobiety z Indii, czy Pakistanu, mają ogromne zamiłowanie do bukietów i stroików, przystrajają więc domy na święta z wielkim przepychem. Gdy firma, w której pracowało pięć Polek organizowała wyprzedaże świątecznych wiązanek, klientki kupowały dosłownie tyle kwiatów i wiązanek, ile były w stanie unieść.
Musimy po swojemu
– Wszyscy traktują święta tak samo, jak rodowici Anglicy, zatem jest choinka, są bombki, jest Mikołaj, są prezenty. I to wszystko. Poza tym nic szczególnego w angielskich świętach nie ma, a z naszego punktu widzenia brakuje zwłaszcza rodzinnej atmosfery, odpoczynku w nastroju świec, kolęd i zimnych ogni, odwiedzania się i spotykania z krewnymi – wylicza częstochowianka.
Polacy więc w Anglii szczególnie zacieśniają więzi w święta, organizują się z przyjaciółmi, planują wizyty i zawczasu starają się wziąć wolne. Teraz mieszka tam więcej rodzin, więc przeważnie do nich przychodzą na wieczerze koledzy i znajomi. Przyjęło się, że każdy przynosi swoje własnoręcznie przygotowane potrawy, co jest atrakcją dla znajomych z odleglejszych zakątków Polski. Polskie parafie zaś w święta pękają w szwach, nawet, jeśli w ciągu roku nie widać w nich zbyt wielu ludzi. Jedynie w kościołach można spotkać kolędników, a ciekawostką jest to, że na wyspach nie są nimi tylko dzieci i młodzież, jak u nas, a połowa z przebierańców to dorośli w każdym wieku. Wszystko jest tam podobne jak w Polsce, ale jedzenie najlepiej smakuje, gdy jest przywiezione właśnie znad Wisły. Próba przyrządzenia typowo polskich potraw z angielskich produktów przeważnie kończy się niepowodzeniem. Polacy mówią, że angielskie smaki to nie to samo.
Wizyt się nie wyrzekniemy
– Tak, jak okres wyprzedaży trwa niemal jedną trzecią roku, tak potem podobnie długo, bo nieraz do kwietnia, trwa kolęda, czyli tradycyjna wizyta duszpasterska. Ksiądz nosi wszystko ze sobą, ma uniwersalne kropidełko z wodą święconą w środku, żeby go uroczyście przyjąć wystarczy mieć świeży obrus – pani Agnieszka tłumaczy, że polskie parafie w Anglii obejmują przeważnie kilka miejscowości dlatego ksiądz musi obejść znacznie większy teren, niż u nas.
Porównując swoje pierwsze święta w Anglii do obecnych nasza rozmówczyni zauważa, że teraz na dworcach i lotniskach wszędzie w okresie świąt słychać język polski, bo jesteśmy narodem ludzi, którzy najwięcej podróżują w święta. Nie odstraszają nas nawet ceny biletów samolotowych, czy autokarowych, które bywają nawet sześc razy droższe, niż w przedsprzedaży. To świąteczne podróżowanie w odwiedziny, zdaniem pani Agnieszki, odróżnia nas od innych nacji najwyraźniej.