Czym jest empatia, zrozumienie, współczucie? – człowieczeństwem. To prawda, Polacy nie są idealni, ale jak mało kto, w chwilach próby – jesteśmy najlepsi: charyzmatyczni, bezinteresowni, zaangażowani. Społeczeństwo obywatelskie, które niestety w czasach pokoju w Polsce nie istnieje, w czasie wojny powstało jakby znikąd. Już pierwszego dnia najazdu Rosji na Ukrainę, ktoś zrobił zbiórkę, ktoś dary posortował, ktoś je zawiózł na granicę, a inny rozdał – od żywności, po ubrania, leki, środki czystości, na zabawkach dla dzieci skończywszy. Ten heroiczny odruch serca wobec ludzi dotkniętych dramatem wojny nie wynikał z dekretów, rozporządzeń czy ustaw. Niestety – i musi to wybrzmieć – nie powstał dzięki sprawnej organizacji akcji pomocowej stworzonej i usystematyzowanej przez państwo polskie. Społeczeństwo naszego kraju zdało egzamin na szóstkę, natomiast rządzący i politycy – nie zaliczyli tego testu.
Kto jeśli nie my…?
Poniedziałek rano (28. lutego 2022 roku). Piąty dzień wojny na Ukrainie. W słuchawce telefonu odzywa się kobieta:
– Mam kłopot, a raczej pewna Ukrainka. Co prawda nie mieszka w Częstochowie a w Warszawie, ale to chyba dla redakcji nie problem…? – stanowczo stwierdza kobieta.
Po chwili na redakcyjny telefon służbowy przychodzi SMS z numerem do pani Tatiany. 40-latka od kilku lat mieszka i pracuje w Polsce. W swojej ojczyźnie była pediatrą, u nas sprzątaczką, ale nie narzeka. W małej miejscowości w okolicach obwodu dniepropietrowskiego zostawiła 70-letnią matkę, równie wiekowego (chorego / leżącego) ojca oraz 11-letnią córkę. Przyjechała do Polski na zarobek, bo na wschodzie Ukrainy o pracę i godną płacę ciężko.
– Nie wiem co robić…? – płacz nie pozwala zrozumieć słów kobiety. – Muszę wydostać moją rodzinę ze wschodu Ukrainy, a ja jestem w Warszawie. Nie mamy samochodu i nie mam pieniędzy. W czwartek wybuchła wojna, a dziś jest poniedziałek. Moja matka liczyła, że Putin jednak odpuści, więc czekała. Poza tym nie mogła przekonać ojca do wyjazdu, bo on się uparł. Powiedział, że nigdzie nie jedzie, bo to jego kraj. Na dodatek nie była w stanie załatwić przewozu nawet dla siebie i 11-letniej wnuczki, a co dopiero mówić o transporcie dla osoby leżącej. Z godziny na godzinę jest jednak coraz gorzej. Z oddali słychać wystrzały i wycie syren. Powiedziałam, by już dłużej nie czekała, by uciekała z Ukrainy. Dalsza rodzina zobowiązała się zaopiekować ojcem, więc matka z moją córeczką poszły na dworzec kolejowy. W niedzielę przyjechały dwa pociągi. Do jednego już prawie wsiadła, gdy rozpychający się tłum wypchnął ją i dziecko. Na peronie czeka tysiące ludzi i każdy chce wsiąść, wyjechać, ratować się. Matka wraz z moją córką, na dworcu spędziły dwa dni, ale już żaden pociąg nie przyjechał. Ludzie mówili, że przyjedzie we wtorek, a w kasie kolejowej dali jej bilet z terminem odjazdu za 6 dni. – i znowu płacz w słuchawce. – Za 6 dni to tam nie zostanie kamień na kamieniu… – kończy rozmowę Ukrainka.
Mimo, że łzy cisną się do oczu trzeba wziąć się w karby i poszukać pomocy, bo przecież mnóstwo polskich organizacji humanitarnych już od pierwszych dni wojny działa na Ukrainie.
Polska Akcja Humanitarna
– Jeździmy do Ukrainy, to prawda. Zawozimy ubrania i żywności. A w powrotnej drodze…? Raczej nikogo nie zabieramy. Nie pomogę pani – stwierdza pracownik.
Caritas Polska
– Nasze transporty docierają najczęściej tylko do granicy polsko-ukraińskiej. Nieliczne jadą do Lwowa. Do centralnej i wschodniej Ukrainy nikt od nas nie jeździ – odpowiada na prośbę o pomoc przedstawiciel organizacji.
Pomoc Ukrainie
– Nic pani nie poradzę. Staruszka musi wsiąść do pociągu. Wiem, że nie jeżdżą według rozkładu, ale trzeba czekać – kiedyś przyjedzie. My nie organizujemy transportu zbiorowego – wyjaśnia telefonistka.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji
– Nic nam nie wiadomo, by jakakolwiek organizacja z Polski czy z Ukrainy organizowała transporty uchodźców. Tak czy inaczej nasze ministerstwo nic na ten temat nie wie. Proszę dzwonić do Ministerstwa Spraw Zagranicznych – twierdzi urzędniczka.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych
– Na tę chwilę nie mam wiedzy o żadnej zorganizowanej akcji ewakuacyjnej. Każdy kto chce się wydostać z Ukrainy musi to zrobić we własnym zakresie – wyjaśnia pracownik ministerstwa.
Powszechne ruszenie
Jak to – zachodzimy w głowę – nikt nie pomyślał o ludziach starszych, schorowanych, czy chociażby nieporadnych, by umożliwić im opuszczenie kraju, na którego terytorium toczy się wojna?
Skoro czynnik rządowy i pozarządowy w naszej sprawie zawiódł, może ludzki okaże się pomocny. Na sześciu portalach internetowych zamieściliśmy ogłoszenie w dwóch językach, po polsku i ukraińsku: „Szukamy transportu dla 70-letniej kobiety z 11-letnią wnuczką koło dniepropietrowska do Lwowa lub innego miasta blisko polskiej granicy”. Komunikator wiadomości przychodzących nie przestawał pikać przez cały wieczór i noc. Pomyśleliśmy: nie ma na co czekać, trzeba dzwonić, trzeba szukać pomocy.
Mężczyzna z ogłoszenia
– Byłem w Kijowie i tyle co wróciłem. Niestety na razie ponownie nie jadę – odpowiada.
Ogłoszeniobiorca
– Będę jutro we Lwowie, ale mam już wszystkie miejsca w samochodzie zajęte. Przepraszam, ale nikogo więcej nie jestem w stanie zabrać – informuje.
Młody mężczyzna z ogłoszenia
– Teraz nie pojadę, ale musi pani wiedzieć, że raczej nikt nie pojedzie. Okolice Dniepropietrowska to w tej chwili bardzo niebezpieczne tereny, a mówimy o trasie prawie 1.500 kilometrów od granicy z Polską. Tam wciąż strzelają i wybuchają bomby. Poza tym jest wiele innych trudności. Co kilkaset metrów na drogach rozstawione są barykady Ukraińców, skrupulatnie wszystkich kontrolują, a nawet zdarza się, że nie przepuszczają. W wielu miejscach nawierzchnia dróg jest kompletnie nieprzejezdna po bombardowaniach, nie ma też ani mostów ani wiaduktów, są tylko gruzy. Musi pani zrozumieć, że tam już nie ma dróg. I uczulam – na tym terenie jest bardzo niebezpiecznie, można zginąć.
Przyznam, że jestem wykończony. Zrobiłem kilka kursów moim starym samochodem i za darmo woziłem ludzi do Polski. Nie jestem zmęczony drogą, która do bezpiecznych nie należy, ale przytłacza mnie ogrom cierpienia, z którym nie jestem w stanie się pogodzić. Codziennie dzwoni do mnie kilkanaście osób i błaga o pomoc… Psychicznie już nie daję rady… – łamanym głosem kończy rozmowę.
Sprowadzenie do Polski z Ukrainy staruszki z wnuczką, jeszcze dwa dni wcześniej wydawało się realne, a teraz z godziny na godzinę oddalało się niczym bolid w Formule 1. Kilkadziesiąt kolejnych telefonów do ludzi znajomych z Częstochowy, także do obcych z internetu i… nadal nic.
Ukraińskie Koleje UZD w Kijowie
– Starsza pani musi wsiąść do pociągu. To dziś jedyny, w miarę bezpieczny, środek transportu po Ukrainie. Nie ma co prawda żadnego rozkładu jazdy, ale wiemy z całą pewnością, że dwa razy dziennie pociągi będą jechać. Babcia musi wsiąść – stanowczym głosem informuje pracownica kolei.
Zebrane informacje przekazujemy pani Tatianie, a ta instruuje telefonicznie matkę i nakazuje jej czekać na dworcu do skutku aż przyjedzie pociąg, a potem ma do niego wsiąść za wszelką cenę.
Mijają kolejne dwie doby nerwów i szukania kogoś, kto jedzie w niebezpieczne tereny na wschód Ukrainy.
W południe telefon…
– Udało się, wsiadły do pociągu – te słowa pani Tatiany brzmiały niczym informacja o wielkiej wygranej.
W czasach pokoju trasę ze wschodu Ukrainy do Lwowa pociąg pokonywał w 10 godzin, teraz ustalenie jakichkolwiek ram czasowych było absolutnie niemożliwe. Nie pozostaje nic innego, jak znowu czekać. Informacje w polskich mediach jedynie potęgują niepokój – ostrzelano samochód, bombami wysadzono tory, rakiety niszczą budynki mieszkalne. To straszne, ale człowiek łapie się na tym, że zaczyna myśleć w sposób skrajnie egoistyczny: byleby nie w ten pociąg, niech już ta babcia i dziecko dojadą do Polski…
Po 24 godzinach podróży staruszka osiąga pierwszy z celów – Lwów. Tam niby bezpieczniej, ale ciągły ryk syren nie wróżył niczego dobrego.
W jaki sposób babcia z wnuczką mają wydostać się z Lwowa? Czym mają dojechać do granicy Polski? Który punkt graniczny wybrać? Gdzie jest najmniej ludzi, by nie musiały czekać na przejściu granicznym kolejnych kilku dni?
Mnóstwo pytań i zero odpowiedzi. Ponownie, internet i telefony poszły w ruch.
Ukraińskie Koleje we Lwowie
– Najlepiej byłoby, gdyby babuszka wsiadła do pociągu do Przemyśla. Niestety nie ma rozkładów jazdy. Po prostu pociąg podjeżdża, od razu wypełnia się ludźmi i odjeżdża. Planujemy uruchomić jakiś inny transport zbiorowy, może autobusy, ale na razie nie nadążamy z obsługą tej niezliczonej rzeszy ludzi, więc trudno mówić o przemyślanej logistyce – informuje pracownik kolei.
Mieszkaniec Częstochowy
– Trzy dni temu byłem we Lwowie i tam przed dworcem stoją ludzie, którzy przewożą uchodźców na polską stronę. Staruszka musi jednak uważać, bo cwaniaków nie brakuje. Zabierają ludzi, a potem krzyczą sobie grubą kasę za transport. Myślę, że lepiej będzie nie wychodzić z dworca kolejowego – mówi częstochowianin, który zrobił już kilka ewakuacyjnych kursów z Ukrainy.
Zebraną wiedzę przekazujemy dalej, do pani Tatiany i po krótkiej burzy mózgów uzgadniamy, że babcia wraz z wnuczką pojadą pociągiem do Przemyśla.
W normalnych okolicznościach przejazd koleją na trasie Lwów – Przemyśl zajmuje niewiele ponad 2 godziny. Teraz mija kolejna doba. Dostanie się do pociągu we Lwowie graniczy niemal z cudem z powodu ogromnej liczby uchodźców, a wciąż przybywają nowi. Zanim babcia z dziewczynką dojadą do Przemyśla chcemy zaplanować im dalszą podroż, a punktem docelowym jest… córka w Warszawie.
Ponownie więc internet i telefony rozgrzaliśmy do czerwoności.
Polskie koleje w Przemyślu
– Obecnie w ciągu doby jeździ tylko jeden pociąg z Przemyśla do Warszawy. Odjeżdża przed godziną 18. Planujemy kolejne połączenia, ale na obecną chwilę jest jeden, nic nie poradzę – informuje pracownik.
Punkt koordynacyjny dla wolontariusza na dworcu w Przemyślu
– Pyta pani, czy jakiś konkretny wolontariusz mógłby wsadzić babcię z dzieckiem do pociągu relacji Przemyśl – Warszawa? Niestety nie pomogę, bo są tu setki wolontariuszy, ale ja ich nie znam i do żadnego nie mam telefonu. Nawet jeśli babcia nie jest obyta i nie zna języka polskiego, to tutaj się nią zaopiekują, niech się pani nie martwi – wyjaśnia koordynatorka wolontariuszy.
Przez tydzień starsza kobieta i jej 11-letnia wnuczka próbowały wydostać się z ogarniętej wojną Ukrainy. Po wycieńczającej, skrajnie niebezpiecznej podróży szczęśliwie dotarły do Warszawy. Taką drogę przez piekło pokonało już ponad milion Ukraińców, a kolejne miliony są w drodze.