Zaskoczę Czytelników swoim wyrazem solidarności z pewnym posłem PiS z naszego województwa, będącym zarazem wiceministrem (nie tym z naszego miasta, ale takim typowo ślązakowatym). Otóż tego posła córka zaskarżyła o alimenty, co natychmiast posłużyło krytykom dowodzącym hipokryzji PiS w godce o familii.
Godka godkom, różnice polityczne są i będą, ale jest jeszcze pewna solidarność wynikająca z doświadczeń ojcowskich i dziadowskich. Co do zasady, uważam zalegających alimenciarzy za ludzi niehonorowych, wykluczyłbym ich z życia publicznego wraz z innymi oszustami udającymi niewypłacalnych dłużników. Nie jest jednak tak, że alimenty należą się bezwarunkowo, zwłaszcza gdy dotyczy to relacji między ludźmi dorosłymi i odpowiedzialnymi za siebie. Córka posła jest formalnie dorosła, ma 22 lata, uważa jednak, że nadal obowiązkiem ojca jest utrzymywać ją, bo coś tam studiuje. Ponieważ poseł do biednych nie należy, córka uznaje, że należy jej się także wysoki standard życia. Wyliczyła swoje potrzeby miesięcznie na 5 tys zł, bo nie wyobraża sobie egzystencji bez samochodu, nowych ciuchów, kosmetyków, liftingu cery itp. Zgódźmy się, że bieda jest pojęciem relatywnym, ktoś wychowany w warunkach luksusu ma znacznie wyższe potrzeby, niż kształtowany w niedostatku, dla jednych dramatem będzie brak 300 zł na kosmetyki, dla drugich brak 300 zł, by codziennie fundować sobie obiad. Przyjmijmy także obowiązującą tradycję wymagającą, by rodzice każdy swój zarobiony grosz w pierwszym rzędzie przeznaczali na potrzeby dzieci, a nie na swoje. Ustępując przed siłą tradycji, trzeba jednak wyraźnie określić granicę ustępstw.
Sąd racjonalnie obniżył wysokość roszczeń córki, przyznał alimenty w wysokości 2,2 tys. zł, co wydaje się nieznaczne przy 15 tys. zł poselskich i ministerialnych dochodów. Z drugiej strony ta racjonalność jest ułomna.
Ojciec, bo jest bogaty, może płacić córce 2,2 tys. zł, za to, że coś studiuje. Ale córka skończy studia, jak większość absolwentek szukać będzie pracy w tzw. „budżetówce” (nauczycielka, pracowniczka pomocy społecznej, instytucji kulturalnej, urzędniczka), gdzie zarobek „na rękę” tej wysokości znajduje się w sferze marzeń. Logika wyroku alimentacyjnego wskazuje, że dobry ojciec powinien być także nepotą, wykorzystującym swoje stanowisko polityczne, by córeczce nie stała się taka krzywda jak innym (niezwyczajnym luksusów) nauczycielkom czy urzędniczkom. Mądre to chyba nie jest, a już z pewnością nie zdrowe społecznie.
Nie znam tego posła, do jego ugrupowania odczuwam niechęć. Ale uważam, że zdrowy ład społeczny tworzy się od zdrowej rodziny. I już na poziomie rodziny trzeba dzieci przyzwyczajać, że nic nigdy im się bezwarunkowo nie należy. Rodzice zapewniają, do czasu osiągnięcia pełnoletności, dach nad głową, wikt i opierunek, na wszystko więcej trzeba zapracować, choćby tylko właściwym zachowaniem lub nauką szkolną. Jest to może przykry „zimny wychów”, ale przyzwyczaja do życia. Potem człowiek wie, że mu się nic nie należy od społeczeństwa, tylko dlatego, że jest (młody, stary, mądry, głupi, czarny czy biały itd.). Pomoc może być tylko wyrównywaniem szans, ale – co do zasady – na swoje życie i realizację swoich marzeń trzeba po prostu zapracować.
Obowiązek alimentacyjny nie może się zmienić w rodzaj wychowania do socjalizmu, bo to nikomu na dobre nie wyjdzie.