Cezary Jan Lis „Kapitan Paweł. Czesław Kubik – 1910-1952. Przemilczany i zapomniany dowódca partyzancki”. Ahaus 2015
I
Oskarżony o przynależność do nielegalnej organizacji (art 38 dekretu „sierpniowego”) Czesław Kubik, pseudonim „Paweł” zeznał, że z ostatniego miejsca pracy (administrator domu wczasowego) został zwolniony, od tego czasu pozostaje na utrzymaniu siostry. Utrzymuje kontakty z kolegami z „lasu”, grają w karty i piją wódkę. Poprzednio zatrzymywany był dwukrotnie przez UB. Pierwsze zarzuty dotyczyły przyjmowania korzyści majątkowych, gdy był komendantem milicji. Drugi sprawy z okresu okupacji, miał zamordować dwoje Żydów. Do pierwszych zarzutów się przyznał. Co do morderstwa, twierdzi, że nie miał z tym nic wspólnego, Żydów rozstrzelano na polecenie „Starego”(działacza komunistycznego Feliksa Kupniewicza).
Czesława Kubika zwolniono z więzienia po kilkunastu miesiącach jesienią 1951 r. Zmarł w kwietniu 1952 r.
Swój wielki dzień miał siedem lat wcześniej. Dzień po zajęciu Radomska przez wojska sowieckie, 18 stycznia 1945 r., w sali Zarządu Miasta odbyło się posiedzenie aktywu PPR i PPS, w obecności sowieckiego komendanta i przedstawicieli okręgowych władz partyjnych powołano nowe władze miasta i powiatu. Czesławowi Kubikowi powierzono organizację lokalnych struktur MO i UB. To drugie zadanie przekazano trzy dni później przysłanej z Łodzi grupie operacyjnej dowodzonej przez płk. Paszkowskiego. Nowym władzom przydzielono kwatery. Kubik otrzymał pięciopokojowe mieszkanie w centrum „po Niemcach”, przydzielono mu także Niemkę służącą. W mieszkaniu zajął tylko jeden pokój, reszta zagospodarowana została przez jego bliższą i dalszą rodzinę. Stanowisko było zasłużoną nagrodą za lata „leśnej wojaczki”. Przyszedł czas ludowej sprawiedliwości.
Był Czesław Kubik jednym z nowej elity, kolegą Mieczysława Moczara, Grzegorza Korczyńskiego, Witolda Jóźwiaka, którzy w latach 60-tych tworzyli dominującą w życiu politycznym PRL grupę „partyzantów”. Być może w czasach gierkowskich imieniem Czesława Kubika nazywane byłyby ulice Częstochowy i Radomska (tak jak zyskały nazwy imionami Kupniewicza, Janikowskiego, Obraniaka. braci Domagalskich). Zasłużył na to w nie mniejszym stopniu niż wymienieni. Był w końcu dowódcą pierwszego, na ziemi radomszczańskiej, batalionu GL im gen. Bema (z niego powstała słynna Brygada AL działająca na ziemi częstochowsko-radomszczańskiej). O jego odwadze krążyły legendy, męstwo i zimna krew „Pawła” uratowała Brygadę przed klęska w bitwie pod Ewiną. Zamiast tego skończył jak wrak człowieka, bezrobotny alkoholik. Piewca walk partyzanckich „między Wartą a Pilicą” Ryszard Nazarewicz (szef sztabu Brygady, oficjalny dziejopisarz PRL), marginalnie o nim wspominał. W tworzonych w latach 70-tych muzeach „partyzanckich” zabrakło jego portretów. Nie wymieniano nazwiska Kubika w tromtadrackich obchodach bitwy pod Ewiną.
II
Pamięć jest relatywna, podporządkowuje się „poprawności”. Istnieje przepaść między rzeczywistością wojny, a jej zmitologizowanym opisem. Nie uczymy się historii, lecz mitologii; prawda jest zbyt brutalna byśmy ją przyjmowali. Są więc odważni partyzanci, chłopcy z lasu, żołnierze czasu honoru. Tacy z podręczników, z filmów, książek, rekonstrukcji, z festiwali. Partyzanci wysterylizowani, w upranych mundurach, bez brudu, głodu, strachu, wszy, bez desperacji kierowanej instynktem przeżycia. Bohaterowie, przy których zapominamy, że wojna demoralizuje, zmienia człowieka w zwierzę, odbiera mu moralność. W krańcowych sytuacjach nie ma podziału, demoralizacja dotyczyła tak GL jak AK, żołnierzy z brygady AL im Bema i żołnierzy „Warszyca”. Wybór formacji był często wyborem przypadkowym. Młody człowiek czując się upodlony niemiecką okupacją szedł walczyć, wstępując w szeregi tego wojska, które gotowe było dać mu broń. Trudniej było się dostać do AK, tu kierowano się pewną elitarnością, przyjmowano pełnoletnich (od ukończenia 17 lat), sprawdzonych, polecanych. AK była wojskiem, w ślad za elitarnością szedł wymóg dyscypliny, żołnierzom płacono żołd, dbano o ich zaopatrzenie. Ale ta elitarność blokowała dostęp, zamykała możliwość walki z okupantem dla wielu zdesperowanych młodych ludzi. Tworzyły się konspiracje na własną rękę. Niektóre formacje, zwłaszcza komuniści nie miały żadnych oporów. Chcesz walczyć, możesz to robić pod naszym szyldem, sam sobie zdobądź broń, sam się zaopatrz w pieniądze, żywność inny niezbędne rzeczy. Nas nie interesuje ani twój wiek, ani sposób zaopatrywania się, ani zbytnia dyscyplina (chyba, że wpływa na gotowość bojową), ani nawet twoje poglądy.
Regularna, podległa legalnemu rządowi armia, nawet jeśli działała w warunkach konspiracji, musiała kierować się pewnymi zasadami. Podstawowym jej zadaniem była ochrona społeczeństwa. Decydując się na podjęcie ataku na nieprzyjaciela, dowódcy musieli przeprowadzić rachunek opłacalności: czy efekt uzyskany w tej akcji zrekompensuje nie tylko straty wojskowe, ale i straty społeczne powodowane represją odwetową. W tym rachunku leżała istota sporu dowództwa ZWZ z mjr „Hubalem”. Jego odwaga i nieprzejednanie owocowała spaleniem w odwecie przez okupanta kilkudziesięciu wsi, śmiercią kilkuset cywilnych ofiar. Czy efekty jego walki rekompensowały wielkość strat cywilnych? I jak to porównać, gdy z jednej strony na szali leży mit, obowiązek walki z wrogiem, a na drugiej szali krew i łzy niewinnych ludzi. Zasada rachunku krwi była jednak przez AK przestrzegana, przynajmniej do nieszczęsnej decyzji o rozpoczęciu akcji „Burza”. Ta sama zasada nie dotyczyła „dzikich” oddziałów. Kto by się przejmował, ilu warszawiaków zapłaciło życiem za odważny gest konspiratora: wrzucenie granatu do niemieckiej kawiarni.
Ekonomia krwi prowadziła do ograniczenia rozwoju AK-owskich oddziałów partyzanckich. Zasada chronienia ludności przed zbędnymi represjami odwetowymi łączyła się z drugą: nie wolno zwiększać cierpień wojennych grabiąc swoich. Za wikt i kwatery trzeba płacić. Nie licząc względów szkoleniowych, czy ekspedycji w celu dokonania wyznaczonego zadania sabotażowego, stałe oddziały leśne AK, ze względu ma rachunek kosztów, miały charakter kadrowy, służąc schronieniu osób „spalonych” w mieście.
Las jednak tworzył miejsca schronienia nie tylko dla „konspiratorów”. Uciekający przed śmiercią z getta Żydzi, ludzie chroniący się przed wywozem na roboty, uciekinierzy z obozów jenieckich. Każdy z nich miał jeden cel podstawowy: przeżycie. Nie dziwimy się, jeśli ktoś kradnie z głodu, albo w skrajnej sytuacji gotów jest zabić za kromkę chleba. Chroniący się w lesie byli w skrajnej sytuacji, byli jak ścigane zwierzęta, byli zmuszeni by kraść, aby przeżyć. Do tego dodajmy zwykły, wojenny, bandytyzm. Życie stało się tanie, kto miał broń mógł zarobić: obrabować ukrywających się Żydów, napaść na bogatsza zagrodę lub sklep wiejski. Jeśli nie naruszało to bezpieczeństwa okupantów, było to tolerowane przez Niemców z prostego powodu, z braku sił policyjnych.
Gdy przestaje obowiązywać prawo, moralność i dobry obyczaj, cienka czerwona linia dzieli walkę z wrogiem, walkę o przetrwania i zwykły bandytyzm.
III
Trzeba zrozumieć owe oczywistości, gdy wgłębiamy się w biografię partyzanta GL „Pawła”. Młody robotnik z radomszczańskiej huty szkła wprowadzony został do konspiracji przez starszego kolegę z częstochowskiej huty szkła: Feliksa Kupniewicza. Pierwsza akcja zbrojna – strzelanie do patrolu niemieckich żandarmów. Potem tworzenie leśnego oddziału. Wyprawy „zaopatrzeniowe” na wsie niemieckich osadników, na folwarki i młyny. Czasem ataki na wroga na zasadzie: strzelaj i uciekaj. Bez oglądania się na niebezpieczeństwo represji wobec miejscowych chłopów. Ostrzelanie pod Teklinowem pociągu wiozącego z frontu rannych żołnierzy przyniosło kilka ofiar wśród Niemców. W odwecie okupanci spalili trzy wsi i rozstrzelali kilkudziesięciu chłopów. Wobec agresji niemieckiej różnice ideologiczne przestały odgrywać znaczącą rolę. Częstochowskie to nie kresy wschodnie, tu nie było doświadczenia z sowiecką okupacją. Wróg był jeden, nawet dla kadrowych żołnierzy AK, partyzant komunista był potencjalnym sojusznikiem w walce z agresorem. Mrzonki ideologiczne traktowano jak mrzonki, ważne pokonać wroga, a co potem, to się zobaczy. Nie dziwiło współdziałanie w akcjach. Nie dziwiła tez zażyłość, a nawet przyjaźń. Zresztą życiorysy AK-wskich partyzantów był czasem równie kręte jak AL-owców. Jeden z najdzielniejszych żołnierzy „Warszyca” – „Alm” (zaprzyjaźniony z GL-owcem „Pawłem”), był Ślązakiem przymusowo wcielonym do Wehrmachtu. Ranny pod Leningradem zdezerterował przyłączając się do oddziału AK.
Problemem spornym nie była ideologia. Do konfliktów dochodziło na tle ochrony miejscowej ludności. AK reprezentowało prawo państwa polskiego, w imię tego karano bandytyzm, a za taki uznawano rabunek żywności i mienia nawet przez oddziały walczących o przeżycie. Oparciem dla AK-wców były dwory ziemiańskie, wierne swej patriotycznej tradycji. Powstała konspiracyjna organizacja ziemian „Uprawa”, służyła partyzantom dostarczając żywności, schronienia, leczyć. rannych. Dla komunistów ziemianin był klasowym wrogiem, którego można było, a nawet należało napaść i ograbić. Dochodziło do zbrodni: komunistyczny wataszka „Garbaty” zamordował młodego Lisowskiego. W Ciecierzynie wymordowano ziemiańską rodzinę, układając pięć ciał w kształt gwiazdy. Dowództwo Brygady AL im Bema zaakceptowało pomysł porwań dla okupu. Skutkowało do zamordowaniem właścicieli dworu w Sekursku. Prawdopodobnie też z ręki komunistów zginął „Marcyś” Geyer, syn właściciela Dąbrowy Zielonej.
Były zbrodnie, był odwet ze strony AK i NSZ. Nie jest łatwym w warunkach wojny mówić o sprawiedliwości. Tym bardziej nam, żyjącym w komfortowych warunkach pokoju, nie wolno wydawać łatwym sądów moralnych.
IV
Nieufność jest cechą każdej organizacji. Wróg jest podstępny, wprowadza w nasze szeregi szpiegów i prowokatorów. Konspiracje powstające żywiołowo w okresie okupacji niemieckiej wielokrotnie tego doświadczały. Tragedia młodych harcerzy rozstrzelanych w Apolonce była wynikiem donosu agenta. Gestapo wprowadziło agentów do dowództwa AK i NSZ. Wynikiem działań superagenta Karola Seemana było zniszczenie PPR w Częstochowie. Nieufność była uzasadniona. Komuniści byli w szczególny sposób przyzwyczajeni do „walki z wrogiem wewnętrznym”. Pamiętali lata 30-te, gdy musieli zabijać swoich towarzyszy, wskazanych przez centrale jako „wtyki” i „prowoków”. Przyjmowano, że „góra” ma rację (im widnieje, z góry lepiej widać).
Żyjesz z kimś razem w lesie, walczysz, pijesz. A potem na rozkaz strzelasz mu w łeb. Takie życie.
Czy nas to powinno dziwić? Życie człowieka w czasach wojny ma ograniczoną wartość. Czy zaryzykujesz los całego oddziału w imię lojalności wobec przyjaciela, w imię wewnętrznego przeświadczenia, że góra się myli? I co wówczas zrobisz? Odroczysz jedynie wykonanie wyroku, sam ściągając na siebie karę śmierci za nieposłuszeństwo. Uciekniesz? Ale dokąd. Kto przyjmie dezertera z AL?
Pod Cielętnikami, 16 stycznia 1945 r, z rozkazu dowództwa Brygady zabito dowódcę oddziału stworzonego przez miejscowych PPS-owców. Cóż z tego, że należał do najodważniejszych w Brygadzie, że nagrodzona go wcześniej za męstwo w sytuacjach bojowych. Przyszedł rozkaz i partyzant nie doczekał wolności. Znaleziono go kilka dni później ze śladami tortur na ciele. W odwecie krewni zabitego zabili podejrzewanego o mord komunistę. Zaczynała się nowa Polska, wojna z Niemca się skończyła. Krew lała się dalej.
Dowódca Brygady AL Hanicz osobiście ujął dowódce oddziału AK „Marcina” Tarchalskiego i przekazał w ręce NKWD. AL-ocy ubierali uniformy MO i UB i rozpoczęli polowanie na żołnierzy „Warszyca”, swoich kolegów z lasu. Tak kazała „góra”. Im widnieje, oni z góry widzą lepiej.
Z relacji śledczych na temat przetrzymywanego w wiezieniu „Pawła” wynika, że przed aresztowanie utrzymywał kontakty z byłymi partyzantami AK i AL. Pili razem, grali w karty. „Paweł” powtarzał, że to nie tak miało wyglądać. Historia odarta z mitów jest gorzka. Jak prawda…
3 komentarzy
Cieszę się, że wrócił na e-łamy “7 dni” Jarosław Kapsa. Wrócił w wielkim stylu, przypominając złożoność niedawnej historii, “odzierając” ją z mitów i legend plecionych na użytek dzisiejszych walk ideologicznych przez chorych umysłowo pseudohistoryków i speców od polityki historycznej.### Temu goovniarstwu pseudopolitycznemu należy stawiać tamę i cierpliwie pisać “sprostowania” do bredni o naszej historii, by historyczne prostactwo zakompleksionych kretynów i karłów napoleońskich nie pleniło się bezkarnie.
Cieszę się, że wrócił na e-łamy “7 dni” Jarosław Kapsa. Wrócił w wielkim stylu, przypominając złożoność niedawnej historii, “odzierając” ją z mitów i legend plecionych na użytek dzisiejszych walk ideologicznych przez chorych umysłowo pseudohistoryków i speców od polityki historycznej.### Temu goovniarstwu pseudopolitycznemu należy stawiać tamę i cierpliwie pisać “sprostowania” do bredni o naszej historii, by historyczne prostactwo zakompleksionych kretynów i karłów napoleońskich nie pleniło się bezkarnie.
Ależ Pan Kapsa nie musiał wracać bo nigdy nie odchodził pd “7 dni”, przecież on od wielu lat nieprzerwanie pisze w “7 dniach” felietony, na drugiej stronie gazety (sic!)
Ależ Pan Kapsa nie musiał wracać bo nigdy nie odchodził pd “7 dni”, przecież on od wielu lat nieprzerwanie pisze w “7 dniach” felietony, na drugiej stronie gazety (sic!)
Szanowny “stały…” – notabene piszę wyraźnie wrócił na e-łamy… sic itur ad astra.
Szanowny “stały…” – notabene piszę wyraźnie wrócił na e-łamy… sic itur ad astra.