W Polsce spokoju nie zaznasz nawet po śmierci. Zwłaszcza, gdy przyjdzie Ci umrzeć nagle w miejscu publicznym…
Historia pana Jana
28 dzień listopada 2014 roku. Zawady koło Kłobucka. Na chodniku przewraca się mężczyzna. Nie ma przy sobie żadnych dokumentów, być może wyszedł tylko do sklepu, albo na przedpołudniowy spacer. Na miejsce przyjeżdżają służby ratownicze, ale już nic nie są w stanie zrobić…
„Osoby trzecie podjęły masaż serca. Po przybyciu bez oznak życia. Rozpoznanie – zgon nagły, przed przybyciem Zespołu. Przyczyna zgonu nieznana. Oznak zewnętrznych śmierci zadanej nie stwierdza się. Powiadomiono policję” – czytamy w karcie medycznych czynności ratowniczych. Początkowo nie ustalono tożsamości – w danych pacjenta widnieje „NN”, czyli nazwisko nieznane. Szczęśliwie mężczyznę rozpoznaje jego znajoma, do której, jak się okazało, przyjechał w odwiedziny. Teraz już wiadomo, że zmarły nagle na ulicy mężczyzna miał 67 lat i mieszkał w Częstochowie.
– Dla nas to był szok – zaczyna opowieść siostra zmarłego, którą ów znajoma powiadomiła o zdarzeniu. – Ale to był dopiero początek problemów. Kłobucka policja nie wydała nam od razu „karty medycznej”, która jest niezbędna do tego, by lekarz wystawił akt zgonu, bo bez tego nie mogliśmy pochować bliskiego. Zadzwoniliśmy na 112, opisaliśmy całą sytuację i lekarz był bardzo zdziwiony tym, że jeszcze nie dostaliśmy tej karty. W końcu na drugi dzień ją otrzymaliśmy na policji, funkcjonariusz wykonał jakiś telefon i karta trafiła w nasze ręce. Szczęśliwie udało się z wystawieniem aktu zgonu, bo przecież w karcie wpisane jest przyczyna śmierci nieznana. Można mieć też wątpliwości co do postępowania policjanta, który zasugerował, by ciałem zajął się zakład konkretny zakład pogrzebowy podając jego nazwę. Moim zdaniem na miejsce powinien przyjechać prokurator i powinna zostać przeprowadzona sekcja zwłok. Nic takiego nie miało miejsca – mówi siostra zmarłego.
Siostra zmarłego złożyła skargę, ale postępowanie sprawdzające Komendy Powiatowej Policji w Kłobucku nie potwierdziło tych zarzutów. „Prokurator na podstawie okoliczności towarzyszących zdarzeniu nie powiązał podejrzenia przestępczego spowodowania śmierci. […] Karta czynności ratunkowych została wydana Pani siostrze dnia następnego po zdarzeniu niezwłocznie po zgłoszeniu, iż jest potrzebna w związku z wystawieniem aktu zgonu […] Transportem w celach porządkowych zajmuje się zakład pogrzebowy „Styx”, z którym Prokuratura Rejonowa w Częstochowie ma podpisaną umowę na przewożenie zwłok” – czytamy w wyjaśnieniu.
Winne przepisy
Ten przypadek nie jest odosobniony. Zwłoki leżące przez kilka godzin na poboczu czy karetka jeżdżąca po mieście ze zmarłym, którego nie chce przyjąć żaden szpital… taki krajobraz mamy w Polsce, ale nie ma się co dziwić, skoro tryb ustalania przyczyn zgonu reguluje w naszym kraju archaiczna ustawa z 1959 roku o cmentarzach i chowaniu zmarłych.
W 2013 roku ówczesny minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zapowiedział, że zajmie się projektem ustawy, która doprecyzowałaby przepisy. Nowych regulacji jak nie było tak nie ma, zresztą w rządzie nie ma już także Arłukowicza.
Sytuacje mogłaby uzdrowić instytucja koronera, która w Anglii liczy ponad 700 lat, funkcjonuje także m.in. w Stanach Zjednoczonych. Sprawdza się również w… Będzinie, gdzie nie czekając na posłów, samorządowcy wzięli sprawy w swoje ręce. W powiecie będzińskim działa koroner i sprawdza się bardzo dobrze. Koroner to lekarz, który w przypadku zwłok, których tożsamość jest nieznana, przyjeżdża na miejsce zdarzenia i wystawia wszystkie stosowne dokumenty. Za całodobowy dyżur starostwo płaci lekarzowi 180 zł miesięcznie plus 150 zł za każdy przypadek. Koroner odciąża pogotowie, przychodnie, szpitale i pomaga policji.
– Podarzali się ciałem mojego brata. Przewozili go z miejsca na miejsce i przez kilka dni nie wiedzieliśmy, gdzie jest przechowywany nasz bliski – mówi siostra nieżyjącego mężczyzny. Oczywiście zmarłemu jest wszystko jedno, ale rodzinie pana Jana z Częstochowy nie było.