Czy ja jestem modernizacyjnie tolerancyjny? Ja? Skądże, gdzieżbym śmiał, chyba mnie z kimś pomylono. Patriotem też nie jestem, chroń mnie Panie, ja wiosną wiosnę, a nie Polskę chcę zobaczyć. To nie są moje frazy, to melanż, zbitka z polskich doświadczeń.
O wiosnę wiosną modlił się wierszem „Herostrates” Jan Lechoń, gdy „Na tysiączne się wiorsty rozsiadła nam Polska, Papuga wszystkich ludów — w cierniowej koronie (…) Taka wyszła nam Polska z urzędu w powiecie, I taka się powlokła do robót — w kopalni.”A ja w ślad za nim, chciałbym wiosny normalnej, słońca i kwiatów, przesłaniających i urozmaicających „wielki, zbiorowy obowiązek”. Po smogu i nudzie zimowej codzienności, wiosna wabi i uwodzi, wyciąga ciekawych w nieznane, nawet młodych odrywa od smartfonów. Tęsknię za wiosną, za tą normalną, kapryśną zmiennicą, wiosną rozpraszającą ponuraków, cieszącą wszystkich, nawet polityków wszech opcji.
Taka wiosna mnie rajcuje, bardziej niż rajcy. Na nią czekam, a nie na „Wiosnę” partyjną, wabiącą urodą lidera i kreowanymi obrazkami entuzjazmu. Przy całej sympatii ta kreacja to kiepska podróbka reklam Coca-coli, to takie coś niby „wielki świat”, niby „Ameryka”, ale nasza płyta paździerzowa za kolorków wyziera. Niby „wielki świat”, ale do naśladowanych kampanii Trumpa czy Macrona ma się tak, jak serial „Korona Królów” do „Wikingów” i „Gry o tron”. Do tego już nie zbiór, lecz stek haseł dobranych na zasadzie, co jest modne w tym sezonie damy na afisz. Nie można nawet podjąć z nimi poważnej polemiki, bo są równie ulotne jak moda na wiosnę.
Odkryto przed wiekami w handlu, że kupujący nie kieruje się informacją o produkcie lecz emocjami. Gdy to odkrycie pozwoliło wylansować produkty absolutnie nikomu nie przydatne, np.: gumę do żucia, przeniesiono ten obyczaj do polityki. W pewnym sensie poprzedniczką Biedrońkowej „Wiosny” była „Giovinezza” (Młodość) Mussoliniego; jak się słucha tej włoskiej pieśni i haseł, serce i włosy na głowie szaleją. Marsze, wiece, kwiaty, wiwaty, dziecka na rękach, jelonki dokarmiane, umpa, pumpa, tramtamtam, deklaracje o jednoczeniu rozdartego narodu, potępienia nienawistników, tralalala, obietnice, że się wszystkim da, oj, da, da. A nad tłumem płynie lider, Bóg-Tatuś, tu ściśnie rączkę, tu strzeli selfi, tam łapką pomacha. Nowe formy technologiczne, nowe narzędzia, ale paździerz ten sam, główka Mussoliniego zastępowana jest tylko kolejnymi główkami i półgłówkami.
A mnie się marzy prawdziwa wiosna i poważna polityka. Nie paździerzowa, nie w formie kinderbalu, nie jako teatr dla ludu dla ubawu, ale jako poważna dyskusja o naszych zbiorowych obowiązkach. Nasze wolności i własności to prawa nienaruszalne, ale by je uchronić konieczna jest świadomość zbiorowych obowiązków. Jednym z nich jest utrzymywanie własnego, sprawnego i skutecznego państwa. I o tym trzeba poważnie pogadać, nie mydlić, nie bawić, nie obiecywać cudów i nie widów, ale potraktować rozmówców-obywateli jako ludzi wystarczająco mądrych i dojrzałych, by mogli w swych wyborach kierować się rozumem, nie emocjami.
Z drugiej jednak strony, skoro częściej wygrywali mussoliniopodobni wesołkowie, to czy moja recepta nie jest strategią dla przegranych? Ech, wiosno, wiosno, przyjdź mi w głowie zabełtać…