Jadę sobie na rowerze, jadę w dół i do góry, dla kurażu podśpiewuję: „żeby choć raz, ten, k….a, rower, sam na górę wlazł”. I widzę, że słowo staje się ciałem, choć nie u mnie. Mijają mnie, wjeżdżające pod górkę, bez wysiłku cyklistycznego, „elektryki”. O, żesz, je…
Starość nie pikuś, sił zaczyna brakować, a do podjechania jeszcze kawałek. Pokusa, by się przesiąść na „elektryka” rośnie… Ale jak wjadę z pomocą własnych nóg to duma, cześć i chwała. Ja na „elektryka”? A może od razu na wózek inwalidzki, albo na fotel na biegunach? Jak się ma jeszcze siłę by kręcić, to nie ma co z siebie dziada robić. Może będą mnie mijać wszyscy, może nie wygram żadnego wyścigu, ale pozostanie satysfakcja: sam żem tu wlazł.
Od roweru oderwał mnie apel ekologów, bym sobie pszczołę adoptował. Koszt niewielki, 10 zł, a przyjemność, że jakaś pszczółka tańczy tylko dla mnie. Apel był w Dzień Matki, chciano więc wzbudzić u mnie matczyne uczucia. Chyba adres pomylono. Gdyby anons brzmiał zasadniczo: czy chcę zatrudnić pszczołę? – to, po zastanowieniu, powiedziałby gromkie „tak”. Płaca znacznie niższa od minimalnej, podatku i ubezpieczenia nie muszę liczyć, a pożytek ogromny. W dodatku uczciwa propozycja, pszczoła zapylając kwiaty i robiąc miód odwala kawał dobrej roboty, i to za frajer. Wypada jej czasem za to zapłacić. Zatrudniłbym także stadko jeżyków, by zjadały komary, może także kilka bażantów pożerających kleszcze. Jest potrzeba, jest robota, bezrobocie większości stworzeń bożych nie grozi.
Adopcja to takie bezwarunkowe narzucenie władzy rodzicielskiej. Pszczoły nikt nie spyta, czy chce mieć takiego tatusia. I wzajemnie, bo czy mogę wystąpić do Sądu Rodzicielskiego z pretensjami, że adoptowany zwierz nie wywiązuje się z obowiązków? Nie chce mu się zapylać, ani odkleszczawiać zagajnika. Pozostańmy więc ze światem zwierzęcym w stosunkach określonych umową o zatrudnieniu, płacąc krowie za mleko, koniowi za przewóz, psu za stróżowanie… Kotom i kokotom płaci się za obecność, ale to – akurat – jest zrozumiałym zjawiskiem.
Odbiorca powyższych słów ma prawo powiedzieć: autor niby cyklista, ale w poglądach cham, nie ekolog. Przyjmuję do wiadomości taką opinię, ale się z nią nie zgadzam. Miłość bezwarunkowa bywa demoralizująca, bo zwalnia obiekt uczuć z wszelkich obowiązków. A większość istot, nawet ludzkich, oczekuje, nie lekceważącego zwolnienia, ale uznania swojego wysiłku. Ludzie chcą przez swoją pracę wyrazić to, co w nich najlepsze, pragnąc, by to ktoś zauważył i wynagrodził. Nawet najbardziej zagorzały ekolog, też chciałby, by wynagrodzono mu trudy, choćby w formie ustnych podziękowań. Dlaczego ta zasada nie miałaby dotyczyć zwierząt? Psa i tygrysa tresujemy „wynagradzając” za wykonanie naszych, głupawych z ich punktu widzenia, poleceń.
Wynagrodzeniem możemy też nazwać oferowaną psu michę, nagrodę za, zgodne z jego przekonaniami, pilnowanie domu. Z pewnością pies nie poczuje się tym urażony.
Człowiek myśli, że ma monopol na myślenie. Nawet jeśli tak jest, to nie powód do chluby, tylko brzemię odpowiedzialności. Bo skoro tylko my myślimy, to w świecie złożonego współistnienia ogromu różnorodnych istot, przejmujemy odpowiedzialność, by większości z nich żyło się możliwie dobrze. Taki też jest sens biblijnego przykazania: czyńcie sobie ziemię poddaną.
Uczciwe wypełnienie tego, wymaga zapłaty za trud włożony przez każdą istotę w budowanie dobra wspólnego.