I bjutiful. Jak się wszyscy podekscytowali Nowy Ładem, to w Bełchatowie padła elektrownia, strach w oczy zajrzał, bo to producent 17% energii spożywanej w kraju. Kraj nasz bez energii przestaje być krajem, państwem, cywilizacją, nie działają: TVP, windy, wodociągi, rakiety „patrioty”, szpitale…no, taki lokdałn zupełny i ciemny.
Strach odczuli wtajemniczeni specjaliści, społeczeństwo uratowało coś, co władza nasza nigdy nie ceniła: rzeczywista solidarność energetyczna Europy oparta na możliwości transgranicznego przepływu. Brakujące 17% energii natychmiast przez „mosty” na granicach dostarczyli nam Niemcy, Czesi i Słowacy. Przy okazji rozbili nasz mit o bezpieczeństwie energetycznym. Bezpieczeństwo energetyczne (BE) w treści wszelkich uchwalanych przez rządy „polityk energetycznych” utożsamione zostało z bezpieczeństwem koncernów energetycznych. Zagrożeniem dla Tauronu nie jest „przerwa w dostawach” dla jakiś polskich „pipidówek”, ale wizja, że Katowice lub Kraków mogły by kupować tańszą energię z Czech czy Słowacji. Dlatego „mosty” transgraniczne realizowano, pod naciskiem UE, opornie. Nadal brakuje takowych z Litwą, z Ukrainą, ze Skandynawią, czy rosyjskim Obwodem Kaliningradzkim. Mieszkaniec „pipidówki” leżącej powiedzmy w cieniu wielkiej rozdzielni Joachimów, wie, że jego BE zależy od linii przesyłowej, która powstała w czasie gomułkowskiej elektryfikacji, wymaga pilnej modernizacji, na którą wciąż brak pieniędzy. Jeśli więc jest mądry i przezorny to sam sobie zapewnia BE inwestując w agregat prądotwórczy.
Taka właśnie mądrość i przezorność nazywa się „energetyką rozproszoną”. Zamiast uzależniać się od wielkich „słoni” typu Bełchatów czy Turoszów, przezorniej inwestować w tysiące małych wytwórców. Zamiast zachłystywać się wizjami „wielkich farm elektrowni wiatrowych” na Bałtyku, upowszechnić „małe OZE”. Zamiast mocarstwowych słów o innowacyjności, urzeczywistnić nowatorską wizję małych „magazynów energii”. I, oczywiście, odejść od śmiesznej dumy z „samowystarczalności” na rzecz budowy „mostów” i otwarcia naszego systemu przesyłowego na cały rynek europejski. W sensie strategicznym, nie ma różnicy, czy jesteśmy „samowystarczalni”, bo budujemy elektrownię opartą na sprowadzaniu rosyjskiego węgla czy gazu, czy też po prostu zamiast owego węgla i gazu kupujemy już wytworzoną energię.
Wiemy, że Bełchatów i Turoszów zostaną zamknięte w 2049 r., taki jest przyjęty przez Polskę plan dekarbonizacji. Nie jest to perspektywa abstrakcyjnie daleka, zważywszy, że w praktyce oznacza to zatrzymanie niezbędnych inwestycji w tych „mega-wytwórniach”, a tym samym stopniowe zmniejszanie ich produkcji. 28 lat na zmiany, to mniej więcej tyle lat, ile bez efektu planujemy budowę elektrowni jądrowych. Specjalna spółka ds. budowy Żarnowca działa i kosztuje nas już ponad 15 lat, przynosząc tylko pensję zatrudnionym i kolejne koncepcje. By zastąpić Turoszów i Bełchatów niezbędne są przynajmniej dwa takie „jądrowe” giganty. Zdążymy? A jeśli nawet, to czy poczujemy się bezpieczniej, gdy energia z atomu rozprowadzana będzie nadal po gomułkowskich drutach?
Może więc racjonalniej byłoby wyrzucić do śmieci dotychczasowe polityki energetyczne, zrewidować zapisy Funduszu Odbudowy Socjalizmu i postawić na indywidualną inwencję ludzi, na rozwój tysięcy małych wytwórni energetyki rozproszonej, tak byśmy mogli sami sobie, a nie „naród Tauronowi”, zapewnić BE.