Prezydent Krzysztof Matyjaszczyk spotkał się w piątek z delegacją Polskiego Związku Piłki Siatkowej, której przewodniczył prezes Mirosław Przedpełski. Teoretycznie spotkanie zakończyło się sukcesem. Zdaje się jednak, że praktycznie – nie do końca jest to na rękę władzom miasta.
Piątkowe spotkanie dotyczyło organizacji Mistrzostw Świata w siatkówce mężczyzn w 2014 roku – będących niewątpliwie ogromną szansą dla miasta. Trudno oprzeć się wrażeniu, że szansa ta zamiast cieszyć i mobilizować, nieco martwi magistrat. Bo jak to możliwe, że prezydent zapomina o tak spektakularnym wydarzeniu, w którym może wziąć udział Częstochowa. – Faktycznie zapomniałem zgłosić ten temat do porządku obrad – tłumaczył się podczas ostatniej sesji rady miasta prezydent Matyjaszczyk. Okazuje się, że sen z powiek spędzają władzom ewentualne koszty organizacji MŚ 2014. A mowa tu o około 4 mln zł. – Nie wiem, czy będą u nas mistrzostwa w 2014. Nie wiem też czy stać nas, biorąc pod uwagę kondycję finansową miasta, na taki wydatek. Zdecydują radni miasta i prezydenci, a przede wszystkim prezydent Krzysztof Matyjaszczyk. Może uda nam się znaleźć jakiegoś sponsora – mówi Ireneusz Kozera, obecny naczelnik Wydziału Kultury, Promocji i Sportu. To, że w kasie miasta wciąż brakuje pieniędzy nie dziwi już nikogo. Dziwi jednak brak perspektywicznego myślenia naszych władz. Bo jaki sens ma inwestowanie w projekt i uśmiercanie go już na etapie przygotowań? To nic innego jak wyrzucanie pieniędzy w błoto. A tych w budowę hali włożono już sporo. Przypomnijmy: w 2008 r., jeszcze za prezydentury Tadeusza Wrony, Rada Miasta Częstochowy podjęła decyzję o przeznaczeniu 25 milionów złotych z budżetu miasta na budowę nowej hali sportowej. Inwestycja ma pochłonąć znacznie więcej – około 45 milionów złotych dołożyła Unia Europejska oraz Ministerstwo Sportu i Turystyki.
Warta 70 mln zł hala pomieści 7 tys. kibiców. Wydawać by się mogło, że obiekt ten będzie doskonałym narzędziem do promocji miasta i wspomoże Częstochowę w dążeniu do organizacji MŚ 2014. Szansę na to przekreślić może – powtórzmy raz jeszcze – brak perspektywicznego myślenia. Organizacja tak dużego przedsięwzięcia jak Mistrzostwa Świata to niewątpliwie ogromne koszty, ale jeszcze większe zyski – zarówno wymierne, liczone w złotówkach, jak i te promocyjne – które również przełożą się na kasę.
Wiadomo już, że w 2013 roku w nowo wybudowanej hali sportowej na Zawodziu odbędzie się siatkarskie Grand Prix lub mecz Ligi Światowej z udziałem Polaków – taką deklarację złożyła w Częstochowie delegacja PZPS. Przedstawiciele związku wstępnie zadeklarowali też organizację w 2012 roku Memoriału im. Huberta Wagnera. Wstępnie nie znaczy jednak, że się tam odbędzie. W kwestii Mistrzostw Świata w siatkówce mężczyzn szefowie PZPS przyznali wprawdzie, że – choć doceniają wkład naszego miasta w rozwój tej dyscypliny sportu – jednak preferują Kraków ze względu na wielkość miasta i planowanej hali, która ma zmieścić 15 tys. widzów, a nie jak częstochowska 7 tys. Nasuwa się w tym miejscu wątpliwość czy Częstochowa nie przegapiła swojej szansy? Może gdyby władze i specjaliści od promocji zajęli się sprawą z nieco większym zaangażowaniem, to za 3 lata gościlibyśmy najlepszych siatkarzy na świecie?
Mówi się, że Częstochowa walczy z Krakowem o miejsce w gronie gospodarzy Mistrzostw Świata w siatkówce mężczyzn w 2014 roku. Słowo „walka” wydaje się jednak nieadekwatne do działań miasta. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że nie robi się nic, by ową bitwę wygrać. Paradoksalnie – choć wcale nie chcemy, mamy szansę, by odnieść zwycięstwo. A to dzięki temu, że Kraków ma duży deficyt budżetowy, co może spowodować wstrzymanie prac przy budowie nowej hali. To z kolei stwarza szansę Częstochowie, która już za rok będzie się cieszyć halą widowiskową na Zawodziu.
Jeżeli do końca roku Kraków nie podpisze ostatecznej umowy z PZPS-em, Częstochowa przejmie rolę organizatora. Jeśli nawet umowa zostanie podpisana, a krakowska hala nie powstanie do połowy 2013 roku, to istnieje realna szansa, że zostaniemy gospodarzami Mistrzostw Świata. I choć to „nie po Bożemu” to chyba nie pozostaje nam nic innego jak trzymać kciuki za niepowodzenie Krakowa. I za nasze władze, bo te chyba same ich trzymać nie będą.