20 września w Bibliotece Publicznej im. Władysława Biegańskiego w Częstochowie odbył się wieczór autorski Wioletty Grzegorzewskiej, promujący wydaną właśnie książkę zatytułowaną Notatnik w wyspy. To debiut prozatorski częstochowskiej poetki, mieszkającej od ponad sześciu lat na wyspie Wight w Anglii.
Książka jest zapisem jej emigracji. Jak możemy przeczytać na okładce: „Czytelnik może obserwować intymny świat współczesnej »kobiety trzydziestoletniej«, poetki, matki, która zmaga się z nową rzeczywistością, uciekając często w swoje iluzoryczne światy: literatury, wspomnień, imaginacji, w których na plan pierwszy wysuwają się trzy postacie: babka, ojciec i profesor Kopf – być może alter ego autorki.”
Spotkanie, które prowadziła Ilona Kowalska, autorka rozpoczęła fragmentem z Notatnika, po czym opowiadała krótko o swoim życiu, pobycie za granicą, twórczości, a przede wszystkim o poezji i prozie.
Nowy tytuł w dorobku poetki był wyśmienitą okazją do omówienia różnic między liryką a epiką właśnie. Wiersz to, jak powiedziała Grzegorzewska cytując: „z lewej równo, z prawej poszarpane”. A jej zapiski z wyspy to mimo wszystko „równo po obu stronach”. Był to także pretekst do opowiedzenia, czy autorka zamierza zrezygnować z pisania wierszy na rzecz prozy. Częstochowianka przyznała się, że jej kolejna książka pod tytułem Guguły będzie również prozatorska. Przy czym warto zaznaczyć, że charakterystyką jej twórczości jest liryczność. Można więc się spodziewać, że Guguły, tak samo zresztą jak Notatnik, będzie upoetyzowaną formą prozy.
Na pytania prowadzącej, a także obecnych na sali słuchaczy, Grzegorzewska odpowiadała z lekkim zdenerwowaniem, ale bez najmniejszych problemów. Jak sama przyznała, zmęczenie i wiele niesprzyjających okoliczności dały jej się we znaki. Mimo wszystko cały wieczór autorski minął w miłej i niezwykle nostalgicznej atmosferze.
Można mieć tylko nadzieję, że nazwisko Grzegorzewskiej na stałe wpisze się na karty częstochowskiej kultury, nie tylko prozy czy poezji, nad którą bez wątpienia króluje Halina Poświatowska. Sama poetka przyznaje, że nie można jej do Poświatowskiej porównywać. Można jednak powiedzieć, że Grzegorzewska to autorka doświadczona, z wyrobionym stylem, a co najważniejsze: to autorka warta uwagi.
Pomimo swej emigracji jest obecna, a także aktywna w Internecie. Prowadzi autorski blog Pamięć Smieny (http://pamiec-smieny.blogspot.com/), na którym zamieszcza swoje zapiski. Jest również autorką publikującą w paru portalach literackich. Bez względu na pobyt za granicą, nie odcina się od kraju, nie pozostaje bez więzi z nim. Jak sama przyznała, jej tożsamość literacka i ojczyzna jest w Polsce.
Fragmenty Notatnika z wyspy:
9.08.2006
Wyspa Wight jest miejscem, które się do mnie przywiązuje. Ziemia otoczona wodą, mówiąca różnymi językami świata, pełna niespodziewanych zwrotów akcji i barwnych fabuł.
Skręcam do centrum Ryde i obserwuję, jak ulica z przechodniami wpada do cieśniny Solent. Tłum urlopowiczów topi się w paryskim błękicie.
Wczoraj zaskoczyła mnie grupa hinduskich kobiet, które niespodziewanie wyleciały z Zaułku Vernona jak ważki. Trzepocące skrzydełka kolorowych szali, orientalne zapachy. Odwróciłam się za nimi. Spojrzały na mnie z pogardą jak na białą kosmitkę.
22.12.2006
Ciało mnie nie słucha. Zmienia się i aż trudno uwierzyć, że prawie pół ciąży mam już za sobą. Senność dopada mnie co parę godzin. Dlatego wydaje się, że czas jest taki płytki. Staram się walczyć z napływającym snem, ale nie potrafię uciec w rześkie powietrze, w strome ulice. Lekarz zalecił badania cukru we krwi.
10.04.2007
Życie pomiędzy światami. Życie w żywych i w umarłych. Pomiędzy wiejską pełnią i wielkomiejską pustką. W melodyjnej gwarze i w śląskim bełkocie. W głębi języka polskiego i w zarodku języka obcego. Życie nowe na moich rękach i przy piersi. Na autonomicznej wyspie i w zjednoczonej Europie, na krawędzi.
15.09.2007
— Jak łazisz angielska dupo? — zwraca się do mnie jakiś nieznajomy Polak na pchlim targu, nieświadomy, że jesteśmy ulepieni z tego samego języka.
18.09.2007
— Miałem dzisiaj ciekawy sen — mówi mój dziesięcioletni syn.
— Śniło mi się, że mieszkam na planecie, która była miękka i giętka jak piłka. Nic tam nie robiłem. Czas spędzałem na odbijaniu się od ziemi.
— I co było dalej? — pytam zaciekawiona.
— A potem ty się zjawiłaś i wypuściłaś powietrze.
30.09.2007
Podglądam go przez okno, kiedy wraca ze szkoły. Mój Polish boy w granatowym mundurku, przygarbiony, samotny przecina Alexandra Road. Wchodzi do przedpokoju jak kot. Rzuca krawat z tarczą Bishop Lovett School. Milczy. Odkłada ten czas na później. Podchodzi do stołu. Uruchamia przekładnię języka.
3.11.2007
Murarz z zawodu, wilk morski z wyboru, który całe życie kleił papierowe modele statków, aby bez żalu wrzucać je do Mediny, prowadzi mnie na plażę w Ryde. Spogląda przez chwilę w kierunku angielskiego Portsmouth i mówi:
— Ale dzisiaj mgła, nawet Francji nie widać.
10.11.2007
Mój ulubiony żart, który przypominam sobie w deszczowe noce:
— Spójrz! Po ulicy spaceruje pies z rozłożonym parasolem!
— I co w tym dziwnego? Przecież pada deszcz.
10.12.2007
— Rosjanie w mojej szklarni — opowiada znajomy — zarabiają sto dwadzieścia funtów na tydzień. W piątek biorą wypłatę, w sobotę piją, w poniedziałek piją, we wtorek piją, w środę i w czwartek też, w piątek… hm, w piątek biorą wypłatę.
— A w niedzielę co, też piją? — pytam.
— Nie, no co ty? W niedzielę to jedzą.